Mężczyzna w czarnych rękawiczkach
Konrad Orzechowski
Wartostrada (Poznań)
Niedziela
Godzina 7.25
Zimne powietrze wypełniało jego płuca i przyjemnie podrażniało je niczym małe igiełki. Czuł, że nos pod kominiarką zrobił się już czerwony, a poranny chłód wciskał się pod rękawiczki tak, że opuszki palców zdawały się drętwieć.
Uwielbiał to uczucie!
Wstał, jak co dzień, wcześnie rano, żeby pobiegać przy brzegu Warty. Wiedział, że energia człowieka „zużywa” się w ciągu dnia, więc większą mobilizację ludzie odczuwają rano, a wybranie się na jogging później jest niemal równoznaczne z poszukiwaniem wymówek – bo przecież prosto po jedzeniu się nie powinno, o 18 puszczają jego ulubiony serial, o 18.50 zaczyna się telewizyjny blok informacyjny, a potem… potem robi się już naprawdę zimno. Poza tym, gdyby biegał przed snem, nagromadzona adrenalina nie pozwoliłaby mu zasnąć przez kilka godzin.
Dlatego schemat biegania wcześnie rano wypracował sobie już na studiach i trzymał się go, mimo pięćdziesiątki na karku.
Dookoła nie było żywej duszy – poza tymi, którzy ciepłymi samochodami leniwie mknęli przez most Królowej Jadwigi. Większość ludzi jeszcze spała, po sobotnich szaleństwach… lub po prostu, korzystając z weekendu. Był z siebie i ze swojej wypracowanej rutyny naprawdę dumny!
Spojrzał na zegarek sportowy, który dostał od żony na poprzednie urodziny. No, dwa kilometry już za mną, zbiegamy na dół, pomyślał, kiedy park przy osiedlu Piastowskim zmieniał się w Wartostradę – wybudowaną kilka lat temu asfaltową drogę biegnącą wzdłuż rzeki. Jej trasa idealnie pasowała do jego stylu biegania. Optymalna długość, bliskość przyrody, dobra nawierzchnia. To lubił!
Nagle jego wzrok przykuło coś, czego nie powinno tam być. Niedaleko za mostem, w chaszcze przy korycie rzeki, zaplątał się jakiś przedmiot. Zbyt duży, żeby uszedł uwadze biegacza.
Odruchowo zwolnił, a przez głowę zaczęły przebiegać bardziej lub mniej logiczne myśli – dzieciaki z klubu zostawiły kajak przy wodzie? Jakiś dzik w końcu podszedł za blisko rzeki, potknął się i utopił? Kłoda? Nie, chyba nie…
Kiedy podszedł bliżej, żeby sprawdzić, co to jest, naraz poczuł mdłości. Zdążył się jeszcze pochylić, a treść żołądka momentalnie wylądowała na oszronionej trawie. Na szczęście nie na butach, pomyślał bez sensu.
Spojrzał jeszcze raz na swoje znalezisko i włożył rękę do kieszeni. Nie zabrał telefonu. Zaklął pod nosem. Rozejrzał się wokół. Nigdzie w pobliżu żywego ducha. Nie było wyjścia. Musiał znaleźć kogoś z komórką. Albo… Zwłoki mężczyzny leżące w chaszczach mogły trochę poczekać.
Zawrócił i niczym prawdziwy sprinter pobiegł do domu. Telefon na pewno leżał w przedpokoju.
Kilka minut później, gdy wybierał numer alarmowy policji, jego sportowy rekord pokazał rekord na interwale 2 kilometrów.
Osiedle Piastowskie
Godzina 7.49
Z wiekiem coraz łatwiej było mu wstawać wcześnie rano. Robię się zdziadziały… Ta myśl przebiegła przez głowę Zygmunta Zalewskiego. A raczej przetoczyła się, bo Zygmunt lubił robić rzeczy z rozwagą, nie pozwalając na pochopny osąd czegokolwiek.
Przekroił bułkę na pół, posmarował masłem i położył na niej plaster szynki. Na górze wylądowały pomidor i cebula. W trakcie przygotowywania drugiej kanapki połowa pierwszej zniknęła już, zjedzona na stojąco, przy blacie.
Kuchnia przypominała czasy, które minęły i nie powinny nigdy wrócić… Nie dbał bowiem o to, żeby coś w niej zmieniać. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu, wiedział, gdzie czego szukać, a nowoczesne meble, które widywał na wystawach, wywoływały w nim dreszcze. Bałby się schować do nich naczynia, ponieważ większe obciążenie tych pozbawionych drewna przedmiotów to według niego proszenie się o katastrofę.
Jedyny powiew nowoczesności w jego kuchni wydał właśnie z siebie serię odgłosów, informując właściciela, że kawa jest gotowa.
Kawę lubił bardzo. Dlatego bez wahania wymienił stary ekspres przelewowy na nowy, ciśnieniowy, do którego wsypywał zmieloną wcześniej kawę, rozkoszując się jej zapachem.
Temperatura w Poznaniu raczej nie przekroczy dziś 0 stopni. Do tego chłodny, wschodni wiatr przynoszący zmianę ciśnienia, więc zabierzcie ciepłą czapkę, wychodząc w domu!
Stare radio tranzystorowe na okiennym parapecie od zawsze ustawione było na lokalną stację. Spiker powiedział jeszcze, że zimno będzie przez najbliższych kilka dni, a potem poinformował, że Kolejorz przegrał dzień wcześniej 3:1 z Arką Gdynia na wyjeździe. Zygmunt nie był zbytnio zainteresowany sportem, ale wiedział, że na komisariacie nasłucha się dziś o tym, że połowa jego kolegów sprzeda karnety i przestanie chodzić na mecze! Nie przestaną. Mówili tak po każdej porażce, a następnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapominali o swoim postanowieniu i biegli na Bułgarską.
Stary telefon zawibrował na blacie, akurat w chwili gdy zdążył zjeść drugą kanapkę. Z głośnika popłynęła polifoniczna melodia Dla Elizy. Dawno już miał zmienić dzwonek, będący przedmiotem życzliwych drwin ze strony kolegów, ale… jak myślał o zmianie, to nieprzyjemne mrowienie zaczynało dręczyć jego głowę.
- Panie aspirancie, wyszedł pan już z domu?
- A może jakieś „dzień dobry”?
- Ekhm… - Młody policjant dyżurny widać nie znał jeszcze zamiłowania aspiranta sztabowego Zalewskiego do form grzecznościowych – Dzień dobry, panie aspirancie… Dostaliśmy zgłoszenie, jakiś biegacz znalazł trupa przy pana mieszkaniu, znaczy przy Warcie...
- Zwłoki w Warcie? Jakiś topielec?
- Nie wiadomo, Panie aspirancie. Wysłaliśmy już techników i Krzysiek pojechał. Poszedłby pan tam? On prosił, że jakby się pan zgodził, to jest pod telefonem…
Krzysiek – młody, jeszcze niedoświadczony, ale chętny do pracy, dopiero trzy miesiące temu został szaszłykiem. Trzeba by mu pomóc. Czemu cholera nie pojechał ktoś doświadczony? zapytał w myślach sam siebie i od razu odpowiedział sobie na to pytanie. Jego szef, podinspektor Kowalewski, skojarzył, że to gdzieś blisko jego bloku. Poza tym wiedział, że jak pośle młodego, to on pójdzie tam, nawet pieszo, żeby Krzysiek czegoś nie naknocił. To będzie długi dzień… Akurat w piędziesiąte urodziny, pomyślał Zygmunt, a do słuchawki rzucił jeszcze tylko:
- Gdzie dokładnie znaleziono to ciało?
- W krzakach, nabrzeże koło mostu od strony osiedla…
- Dobra, pójdę pieszo.
Wartostrada (Poznań)
Godzina 8.53
Dotarcie na miejsce zajęło Zygmuntowi 20 minut od momentu wyjścia z mieszkania. Tak jak przewidywał, dwójka techników zdążyła już odgrodzić miejsce, w którym znaleziono zwłoki, i właśnie zabierali się za dokładne fotografowanie ciała oraz okolicy.
Pierwsi żądni sensacji dziennikarze powoli zaczynali się zjeżdżać, ale technicy, jak zawsze skutecznie, poradzili sobie z nimi i zapewnili spokój przy pracy, ustalając granicę, do której postronni mogli podchodzić, wystarczająco daleko. Aspirant sztabowy Zalewski zawsze uśmiechał się w duchu, gdy słuchał ich kąśliwych uwag w kierunku „sępów”.
- Dzień dobry, panie aspirancie! – Energiczny głos Krzyśka wyrwał Zygmunta z zamyślenia i próby wyrobienia sobie pierwszego wrażenia z miejsca zdarzenia. Zawsze tak robił. Co tu się stało? Samobójstwo? Nieszczęśliwy wypadek? Skąd wzięły się zwłoki? Przypłynęły z prądem czy może… zostały tu podrzucone? Pierwsze wrażenie stało się dla niego ważną wskazówką i pomagało w przeszłości rozwikłać wiele zawiłych spraw.
- Dzień dobry, dzień dobry… - odparł – Od dawna tu jesteście?
- Trochę ponad pół godziny, panie aspirancie. Ula i Marcin zdążyli już odgrodzić miejsce. Zaraz zaczną fotografować i zbierać ślady.
- Jak to wygląda na pierwszy rzut oka?
- Raczej nie na zwykłe utonięcie. Gość nie ma grzybka piany z ust ani nosa, a na szyi ma czerwone otarcia, wyglądają jakby… bo ja wiem, ktoś go udusił i wrzucił do rzeki. Ale dokładniejszy wynik wyjdzie nam z sekcji.
- Hmm – wymruczał w odpowiedzi zamyślony Zygmunt – Wygląda na dobrze ubranego. Może chodziło o rabunek, a potem sprawy wymknęły się spod kontroli?
- Nie znaleźliśmy nigdzie portfela, a telefon totalnie przemókł w wodzie. Może chłopaki na posterunku coś z nim zrobią.
- Prokuratura?
- W drodze.
Próba ukrycia zwłok w rzece czy zbiorniku wodnym wcale nie była tak rzadką praktyką. Woda zmywała wiele śladów. A przynajmniej tak się wydawało niedoświadczonym zabójcom. Poza tym zawsze była szansa, że ciało zniknie na dobre. Nie tym razem… Dojdziemy do tego, co tu się wydarzyło, przebiegło przez głowę Zygmunta.
- Musimy się rozejrzeć za portfelem. Jeśli gdzieś tu jest, zaoszczędzi nam czasu na identyfikacji tego faceta.
- Ale… - zaczął młody dochodzeniowiec, który chyba zrozumiał, że to jemu przypadnie zadanie przeszukiwania nabrzeża i ewentualnie płycizny rzeki – nic nie znaleźliśmy, pewnie skradziony…
- A może wypadł mu z kieszeni podczas… tego, cokolwiek się tu zdarzyło, i jest kawałek dalej. Przejdź się w stronę mostu Rocha, zgodnie z nurtem, i zobacz, czy na nic nie natrafisz.
- Tak jest, panie aspirancie – powiedział młody już z nieco mniejszą werwą.
Pogoda była nieprzyjemna i Zalewski nie dziwił się, że nikomu nie chce się łazić przy rzece i dać się zamoczyć. Jednak ten portfel mógłby im pomóc, a Zygmunt miał dziwne przeczucie, że ta sprawa będzie bardziej złożona…
Podszedł do Marcina Michalskiego – technika, który akurat odszedł kawałek od ciała i wyciągał z torby jednorazowe folie do zebrania materiałów dowodowych.
- Cześć, Marcin. Zimno, hmm?
- O, cześć, Zygmunt. Taak, w zasadzie to nam to pomogło. Zwłoki są w lepszym stanie, niż gdyby to zdarzyło się latem.
Piętnaście lat pracy technika policyjnego sprawiły, że Marcin Michalski uodpornił się… niemal na wszystko. Na chłodno podchodził do krwi, zwłok czy samej śmierci. Nieraz nawet potrafił z niej żartować. Miał czterdzieści lat, przyjazny uśmiech i od samego początku pracy w policji ubiegał się o stanowisko technika. Nie raz już jego spojrzenie na miejsce zdarzenia z szerszej perspektywy pomagało dochodzeniowcom rozwiązać zagadkę.
- Jak myślisz, co tu się stało?
- Nie lubię tak wyrokować, ale mam problem z tym przypadkiem. Gość jest zbyt… nienaturalnie ułożony.
- Co masz na myśli?
- Jego głowa jest lekko wykrzywiona, prawie na pewno ma złamany kręgosłup w górnym odcinku.
- Może to od nurtu, uderzył w kamienie przy brzegu…?
- Nie wiem, może… No nic, wracam do pracy, Ulka zaraz mnie pogoni, że z tobą rozmawiam, zamiast jej pomagać.
- Jasne, jak będziecie coś wiedzieli, to dawajcie znać!
Marcin założył na powrót maseczkę chroniącą przed zostawieniem na miejscu zdarzenia jakichś śladów, i zabrał się za zbieranie i zabezpieczanie materiału dowodowego.
Prace na miejscu trwały jeszcze przez cztery godziny. W tym czasie zdążył przyjechać i odjechać prokurator, a Krzysiek znalazł portfel denata. Leżał kilkadziesiąt metrów dalej zaplątany w krzakach. Zmarłym okazał się Artur Małaczyk – piędziesięciotrzyletni mężczyzna, bez zdjęć żony czy dzieci w portfelu. I z kilkoma kartami płatniczymi. Niczego szczególnego na podstawie samego portfela ustalić się nie udało, więc odesłano go do komisariatu do zdjęcia odcisków palców, a Artur Małaczyk zostanie dokładnie prześwietlony przez policję.
Zygmunt odszedł z miejsca zdarzenia jako ostatni. Pojechał na komisariat i uzupełnił protokół z dzisiejszego dnia, a także zamknął parę innych, mniejszych spraw, w oczekiwaniu na więcej informacji dotyczących denata znad Warty.
Kiedy wychodził, na dworze już od dawna panowała ciemność. Wsiadł do swojej skody octavii i ruszył w kierunku Rataj. Jak zwykle postał trochę w korku na Królowej Jadwigi – czy tam nigdy nie rozluźnia się tłok? – Słuchając Rock Radia dojechał na miejsce, zaparkował, a po drodze do mieszkania wszedł do Lidla po pieczywo, mleko i kilka paczek mrożonych pierogów.
Wieczorem usiadł jeszcze przy komputerze, żeby sprawdzić pocztę i poczytać jakieś wiadomości. Zalogował się na Facebooka (jego kolega Julian, dziennikarz Głosu Wielkopolskiego, tak zachwalał to medium, że w końcu Zygmunt dał się namówić… i pozwolił Julianowi pomóc sobie w założeniu konta) i wszedł na stronę „Głosu Wielkopolskiego”. Pisali o zwłokach znalezionych przy Warcie. I to nie fakt, że informacja wylądowała już na Facebooku, go zaszokował. Zdjęcia też nie były zbyt drastyczne.
Zygmunt Zalewski zobaczył w poście informację, której nie miał prawa znać żaden dziennikarz.
Komenda Miejska Policji w Poznaniu
Poniedziałek
Godzina 7.28
Niewyspany i z bolącą głową Zygmunt Zalewski wszedł do budynku Komendy Miejskiej Policji. Od jakiegoś czasu już miał kłopoty ze snem, a tej nocy dodatkowo dręczyła go świadomość, że prasa dowiedziała się o zamordowanym Arturze Małaczyku więcej, niż to zostało gdziekolwiek podane.
Możliwe wyjaśnienia tej sytuacji nasunęły się aspirantowi sztabowemu dwa – po pierwsze jakiś policjant mógł współpracować z dziennikarzami i przekazywać im nieoficjalne jeszcze informacje w zamian za korzyści majątkowe. Nie byłoby to nowością w świecie policyjnym, jednak do tej pory Zygmunt jeszcze nigdy nie miał bezpośrednio do czynienia z donosicielem.
Drugie wyjaśnienie zdobycia tak poufnych informacji to podsłuch. Być może jakiś młodzik z redakcji, zafiksowany na punkcie komputerów, podłączył się do policyjnej częstotliwości radiowej i śledził na bieżąco rozmowy policjantów.
Oba te wyjaśnienia były niezwykle ponure…
- Dzień dobry, Dorian. – rzucił pod nosem Zygmunt, kiedy mijał dyżurkę.
Młody, chudy okularnik odpowiedział na przywitanie.
- Ma pan w gabinecie pierwsze wyniki badań denata znad Warty i trochę danych o nim – dorzucił.
- Od której ty tu jesteś? – odparł zaskoczony Zalewski.
- Taka praca, panie aspirancie.
- Dziękuję. Idę w takim razie sprawdzić, co mi przyniosłeś, i zaplanować działania przygotowawcze w tej sprawie.
- Kicha z tym postem na „Głosie Wielkopolskim”… Skąd mogli wiedzieć, jak się nazywał i że był prawnikiem?
- Wiesz, kto mógł dać cynk dziennikarzom?
- Nic nie słyszałem. Ale nie wydaje mi się, żeby to mieli być nasi. Technicy na pewno nie. Krzysiek…? Hmm, to porządny koleś, chodzimy nieraz na tenisa i nigdy nie wspominał o żadnej współpracy. Ale te hieny zawsze coś znajdą!
- Zawód jak każdy inny. I jak w każdym innym zdarzają się ludzie, którym nie warto ufać. No nic, na odprawie o 8 zamierzam się dowiedzieć, czy to ktoś z naszych. Będę u siebie.
Po wejściu do swojego pokoju Zygmunt wyjął termos z kawą i przelał sobie porcję do kubka. Nie lubił kawy z automatu w komisariacie, a parzona, z fusami, smakowała mu jeszcze mniej. Dlatego nie oszczędzał przy zakupie termosu i teraz robił ulubiony napój w domowym ekspresie, a w pracy mógł się cieszyć gorącą kawą.
Rzucił okiem na dokumenty leżące na biurku – Przyczyna śmierci: niedotlenienie mózgu. Czyli Krzysiek miał rację, facet został uduszony i wcale nie zginął przez utonięcie…
Równo o 8 zaczęła się odprawa u komendanta.
- Nie oczekuję przyznania się do winy, ale jeśli w tym pokoju znajduje się osoba, która poinformowała dziennikarzy o denacie, to niech ma świadomość, że utrudniła pracę nam wszystkim. Ludzie zaczną się bardziej interesować… nie wspominając o krzywdzie rodziny.
- Panie aspirancie, pan wie, że ja bym nie… - zaczął od razu Krzysiek Barańczak, młody dochodzeniowiec, obecny na miejscu zdarzenia wczoraj.
- Tak jak mówił aspirant Zalewski, nie liczymy na przyznanie się ani go nie oczekujemy. W każdym razie mam nadzieję, że to był ostatni raz, bo inaczej będziemy szukać wtyki tak długo, aż jej nie znajdziemy! – powiedział zdenerwowany komendant – I lepiej dla tego kogoś, żeby nie znalazł mi się wtedy pod ręką! No, to ten, co do formalności… Co już wiadomo w sprawie?
- Denat nazywał się Artur Małaczyk. Miał piędziesiąt trzy lata i, czego zdążyła się już dowiedzieć prasa, był adwokatem.
- Media społecznościowe to formalnie nie prasa… - zaczął jeden z młodzików, ale szybko przerwał, spiorunowany wzrokiem komendanta.
- Przyczyną śmierci nie było utonięcie – ciągnął powoli Zygmunt – A przynajmniej tak wynika z początkowej ekspertyzy. Zwłoki zostały przez kogoś umieszczone w rzece dopiero po śmierci. Nie wiadomo jednak jeszcze, skąd złamany kręgosłup. Tak więc oficjalnie rozpoczynamy śledztwo.
- Mamy coś więcej o tym Małaczyku?
- Tak – zaczął tym razem Krzysiek – tuż przed odprawą wpisałem jego nazwisko w wyszukiwarkę i wyskoczyło mi, że w 2017 bronił ważnego członka mafii. – Tu wyraz zdumienia przebiegł po wszystkich twarzach w pokoju – Chodziło o jakieś zabójstwo i dość znana grupka osób, które mało kto chciałby poznać, została oskarżona. Prokuratura miała solidne dowody, ale nasz denat… znaczy wtedy jeszcze nie denat, wygrzebał spod ziemi jakiegoś świadka, który zaprzepaścił akt oskarżenia. Przez całą tę akcję Małaczyk solidnie się obłowił. Mafia spłaca swoje długi, te wdzięczności także.
- Z tego, co rozumiem, sprawa zakończyła się jego zwycięstwem i happy endem dla… miłośników liberalnej interpretacji prawa?
- No tak, z powodu braku dowodów, sprawę umorzono.
- Hmm… Powinni być mu w takim razie wdzięczni, to raczej nie oni… Chociaż z takimi ludźmi to nigdy nie wiadomo – rzucił komendant. Zygmunt siedział i myślał, przerabiając w głowie różne scenariusze.
- Może w trakcie procesu dowiedział się czegoś, czego nie powinien, i go teraz uciszyli?
- Tacy ludzie ukrywają wszystko, co nie powinno ujrzeć światła dziennego.
- Ale musieli mu dać dostęp do różnych dokumentów przecież.
- Zdążył na pewno podpisać z milion dokumentów i naoglądać się filmików z wyrywaniem zębów i paznokci, dla pewności, że będzie milczał.
Temat mafii w zaskakujący sposób pobudził funkcjonariuszy podczas odprawy i każdy miał do wyrażenia swoją opinię. Po pewnym czasie dyskusję urwał Zygmunt.
- Sprawdziłeś już, co z rodziną? Oni zawsze wiedzą więcej, niż są w stanie przyznać.
- Kątem oka zerknąłem na notatki przed odprawą – odparł Krzysiek – Gość miał żonę i syna.
- Miał?
- Znaczy syna ma nadal, jest już dorosły, ale z żoną rozwiódł się jakiś rok temu.
- Trzeba się będzie temu przyjrzeć dokładniej. Wyślijcie wezwania na przesłuchanie do obojga, jeszcze dzisiaj. Mają się stawić jak najszybciej. Wyjaśnijmy tę sprawę i złapmy gnoja, który zabija ludzi. Nawet tych, którzy bronią złych, obowiązuje prawo do życia. Zalewski, sprawa jest Twoja.
- Tak jest, panie komendancie.
Po odprawie Zygmunt zagłębił się w lekturze materiałów o Arturze Małaczyku. Faktycznie współpraca z mafią musiała być lukratywna. Były adwokat miał od niedawna spory dom pod Poznaniem, a na jakimś zdjęciu w Internecie wsiadał do sportowego samochodu, kosztującego lekko licząc kilkaset tysięcy.
Z zamyślenia i zaczytania wyrwał go dźwięk przychodzącego SMS-a.
Wszystkiego najlepszego, przepraszam, ze z jednodniowym opoznieniem! Mam nadzieje, ze znajdziesz dla starego przyjaciela czas na kolacje wieczorem w naszym ulubionym miejscu? Mam cos dla Ciebie.
Julian Kukułka nie musiał dodawać nic więcej. Przyjaźnili się z Zygmuntem od czasów studiów. Byli co prawda na innych kierunkach, ale zbliżyła ich do siebie pasja do poprawnej polszczyzny, literatury i zamiłowanie do klasycznego rocka. Poznali się na jednym z koncertów Lady Pank i… tak już zostało. Zgarnęła ich wtedy policja – za picie alkoholu i zdemolowanie kiosku pełnego gazet. Wtedy chodziło o wolność słowa i, jak na ironię, kilka lat później jeden z „wandali” wstąpił w szeregi policji, a drugi został dziennikarzem prasowym.
Dzieki, Stary! (przykro mi, ale mlodsi już nie bedziemy). Wpadne do Ciebie do redakcji kolo 17, będziesz już wolny?
Mamy duże wydarzenie w Glosie. Wpadaj, poznasz ludzi!
Jeszcze przez jakiś czas aspirant Zalewski wertował papiery leżące na biurku, a gdy już miał wychodzić na umówione spotkanie z przyjacielem, rzuciła mu się w oczy strona protokołu z rozprawy rozwodowej Artura Małaczyka. Miał już wszystko zostawić i wyjść, jednak coś kazało mu usiąść i doczytać dokument.
Po kilku chwilach wiedział już, że mimo udanej końcówki kariery i szczęśliwego finału sprawy mafijnego bossa, małżeństwo znalezionego nad Wartą mężczyzny bynajmniej nie należało do udanych.
Redakcja „Głosu Wielkopolskiego”
Godzina 17.12
- I właśnie takie działania przynoszą zamierzone efekty! Systematyczność, dociekliwość, wiara w to, co się robi. Bo właśnie to jest w dzisiejszych czasach najbardziej wartościowe w kontekście przekazywania ludziom informacji. Faktyczna wiara w relacjonowane zdarzenia, dogłębny research, którego potrzeba płynie głęboko z serca, i brak tak usilnych, jak nieudolnych prób zadowolenia kogoś. Jeśli coś jest dobre, to zadowoli…
- Ale odpłynął…
- Odpowiednio duże wydarzenie, odpowiednio dużo skupionej na sobie uwagi… i odpowiednio dużo szampana, który został otworzony, jeszcze zanim tu przyszedłeś.
Julian nie musiał zbytnio ukrywać swojego braku zainteresowania przemówieniem redaktora naczelnego „Głosu Wielkopolskiego”. Przełożony był tak zaaferowany swoją mową, że totalnie nie zwracał uwagi na szepczących między sobą mężczyzn.
- Cały czas nie doszedł do sedna. – stwierdził Zygmunt – Co to właściwie za okazja?
- Mój drogi – odparł uśmiechnięty od ucha do ucha dziennikarz – pamiętasz, jak pozwoliłeś mi założyć ci konto na Facebooku?
- No tak, cały czas je mam.
- Otóż to. A pamiętasz, jaki pierwszy fanpage polubiłem z pomocą twojego konta?
- W sensie, że stronę?
- Och, no tak, po twojemu to będzie stronę. – Kąśliwie i z przymrużeniem oka odparował Julian, ignorując wzrok przyjaciela. – „Głos Wielkopolski”. Mamy… stronę na Facebooku i publikujemy tam newsy na bieżąco. Swoją drogą obserwuje nas tam więcej ludzi, niż kupuje gazety… Mniejsza z tym – dzisiaj oficjalnie liczba polubień naszego fanpage’a przekroczyła 500 000! – zakończył z dumą w głosie.
- … Czym jest dla nas, dziennikarzy, prawda? Tym samym, co powołanie. A w zasadzie jej uzupełnieniem, przeniesieniem na grunt… - ciągnął niestrudzony mówca.
W pewnej chwili do Zygmunta i Juliana podszedł młody, na oko dwudziestopięcioletni mężczyzna. Był ubrany w elegancki sweter w serek, w kolorze popieli, spod którego wystawał kołnierzyk białej koszuli. Wyglądał jak prosto po wyjściu od barbera.
- O, Krystian! – powiedział Julian, na widok chłopaka – Poznaj mojego przyjaciela, przedstawiciela prawa, a konkretnie zawodu, z którym czasem miewamy na pieńku.
- Daj spokój, Julian… - żachnął się Zalewski – Dzień dobry, Zygmunt Zalewski. – powiedział, podając młodemu rękę.
- Dzień dobry, Krystian Pawlicki, bardzo mi miło! – odparł Krystian, niemal śpiewnym, bardzo przyjemnym dla ucha głosem. Brzmiał jakoś sztucznie, Zygmunt poczuł gdzieś w środku, że by go nie polubił. Na głos powiedział jednak:
- Wyglądasz młodo, od dawna tu pracujesz?
- Pracuję tu od pół roku. Mam przyjemność być podopiecznym pana Juliana. – Tutaj skierował się grzecznie w stronę Kukułki, który machnął od niechcenia ręką. Tego szampana ewidentnie pił nie tylko naczelny redakcji…
- To jego zasługa, że dziś świętujemy! – powiedział Julian. – Krystian jest z nami od niedawna, ale od tego czasu zdążył solidnie się nam przysłużyć. Odkąd pojawia się w relacjach na żywo, które udostępniamy na Facebooku, i odkąd zajął się prowadzeniem sekcji z newsami w naszych mediach społecznościowych, liczba lajków podskoczyła nam, jak gul w gardle innych poznańskich dzienników!
- Fakt – powiedział krótko Krystian. Zygmunt na moment zdębiał, przyzwyczajony do tego, że gdy kogoś się chwali, to raczej pokornie się na to reaguje, zamiast bezpardonowo potwierdzać. Jednak dzisiejszy rynek pracy wygląda zdecydowanie inaczej, niż gdy Zalewski był w jego wieku, więc może i nie miał się co dziwić. Przesadna skromność do niczego nie doprowadzi i trzeba walczyć o swoje. Robię się zdziadziały… przebiegło mu przez myśl.
- Ambitny i szybki, jak nie wiem co! – kontynuował Julian, który nie zwrócił uwagi na zachowanie Krystiana. – Informacje to chyba pozyskuje od samego… nie, nie mów, nie chcę wiedzieć. W każdym razie dobrze dla redakcji, że jest!
- Dziękuję, panie Julianie. Przeproszę panów, zdaje się, że nasz szef kończy, a wspominał coś, że chce mnie poprosić o powiedzenie dwóch słów po swoim przemówieniu.
- To szybko to może nie nastąpić – cisnął przez zęby Julian, puszczając oczko do Zygmunta.
Kiedy młody dziennikarz się oddalił, naczelny faktycznie kończył swój monolog i zaprosił go do zabrania głosu.
- Taki młody, a takie laury zbiera… - powiedział w zamyśleniu Zygmunt.
- Powiem ci coś. Teraz jest zupełnie inaczej, niż za moich czasów. Boże, jaki jestem stary i żałosny… W każdym razie ci młodzi dzisiaj są nauczeni walczyć o swoje i wyrywać zębami ostatnie ogłoszenia o dobrą pracę.
- To chyba dobrze, że się starają?
- Niby tak, ale… Nie wiem, czasem mnie przeraża, do czego są gotowi się posunąć, żeby zdobyć newsa wcześniej niż inni. Ale dość o tym, jedziemy do Bimby! Mam już dość tego gadania, zaraz szef zacznie cytować Sienkiewicza i się nie wyrwiemy.
Po wyjściu z redakcji udali się wspólnie do ulubionej restauracji – Bimba Cafe. Restauracja była w rzeczywistości… tramwajem, w którym dostawiono raptem pięć stolików i ławeczek, postawionym w pobliżu ronda Rataje.
- Ooo, panowie, dzień dobry, dzień dobry – powitał ich jak zawsze uśmiechnięty właściciel, który wydawał się znać wszystkich klientów, nieważne, jak rzadko bywających w lokalu. – To, co zawsze?
- Placki ziemniaczane z gzikiem i do tego piwo. Razy dwa! - powiedział Julian, podczas, gdy Zygmunt już zdejmował kurtkę i siadał przy jednym z wolnych stolików.
- Kiedyś w końcu namówię was na zapiekanki. Nikt w Poznaniu nie robi lepszych niż ja! – powiedział dumny z siebie właściciel.
- Nie wydaje mi się, mamy już swoje danie – odparował Julian i roześmiał się szczerze.
Wieczór upłynął im bardzo przyjemnie. Julian wręczył Zygmuntowi w prezencie urodzinowym ulubiony trunek przyjaciela – irlandzką whiskey typu single malt. Dziennikarz opowiedział, co słychać u jego żony i trójki dzieci, dogryzając Zalewskiemu, że naprawdę zaskakuje go fakt, że przestępców szuka skutecznie, a żony sobie nigdy nie poszukał. Zygmunt z kolei opowiedział o książce Pułapki myślenia, którą ostatnio czytał i której autor trafnie określił motywacje ludzkich zachowań. Zakończyli na solennym postanowieniu, że jak tylko Budka Suflera przyjedzie zagrać do Poznania, to pójdą na koncert, żeby zobaczyć, czy zespół dalej radzi sobie bez Lipki.
Zalewski i Kukułka znali się od lat i rozumieli niemal bez słów. Dlatego też Julian nie próbował namawiać przyjaciela na przedłużenie wieczoru dodatkowym kieliszkiem wypitym u jednego z nich. W twarzy Zygmunta wyczytał, że ten nie do końca jest obecny na spotkaniu, a raczej pogrążony w odległych myślach.
- Ech, ta twoja praca…
- Co masz na myśli? – odparł skonfudowany policjant.
- A, nic takiego. Może jak przejdziesz na emeryturę, to przestaniesz łapać bandytów w swojej głowie w trakcie naszych spotkań – powiedział z uśmiechem.
- Trzymaj się, jesteśmy w kontakcie!
- Byle nie na Facebooku, bo chyba tego nie ogarniesz…
Komenda Miejska Policji w Poznaniu
Wtorek
Godzina 10.37
Po formalnej części przesłuchania, czyli przejściu przez prawa i obowiązki przesłuchiwanego oraz poinformowaniu, w jakiej sprawie została wezwana, Krystyna Kościelska zaczęła niezwykle monotonnie i powolnie odpowiadać na pytania zadawane jej przez Zygmunta.
- Bardzo współczuję pani straty – zaczął aspirant.
- Straty? Nie jestem pewna, czy tak bym to nazwała. – odparła tonem pozbawionym emocji była żona Artura Małaczyka.
- Wiem, że byli państwo po rozwodzie, jednak zawsze to cios stracić kogoś, z kim spędziło się dwadzieścia pięć lat. – Zygmunt Zalewski był ostrożny w tym, co mówił i o co zamierzał zapytać. Znał już upiorne fakty z przeszłości tego małżeństwa, jednak wiedział z doświadczenia, że znacznie lepiej jest, gdy pozwoli się przesłuchiwanemu powiedzieć jak najwięcej i przedstawić tę sytuację ze swojej perspektywy.
- Skoro tak pan uważa…
- Nie przedłużając, zacznę od pytania, gdzie była pani i co robiła wieczorem, w sobotę. Dokładnie między godziną 23, a północą.
- Nie robiłam nic szczególnego.
- Proszę mimo wszystko odpowiedzieć.
- Nic, co jakkolwiek mogłoby panu pomóc w złapaniu tego, kto zabił… Artura. – Jej twarz nieznacznie się wykrzywiła, gdy wypowiadała to imię. Gdyby nie to, Zygmunt musiałby się zastanowić, czy na pewno dalej rozmawia z żywym człowiekiem. Krystyna Kościelska była tak zimna i pozbawiona emocji, że przypominała zaklęty w ludzkim ciele głaz. – Byłam w domu.
- Czy ktoś może to potwierdzić?
- Tak, mój syn. A nie, pyta pan o sobotę? To był gdzieś, nie pamiętam, coś mi mówił… Wrócił koło drugiej w nocy. Ale możecie popytać sąsiadów, nigdzie nie wychodziłam, tylko z psem na podwórko, widziała mnie stara Przybylska.
- Potwierdzimy to później. A co pani robiła tego wieczora?
- Nie spędzałam go samotnie… Był ze mną mój przyjaciel…
Zaskoczony Zalewski podniósł oczy znad kartki z protokołem przesłuchania.
- Tym przyjacielem – ciągnęła Krystyna – był Château Les Reuilles, z Bordeaux. Spędza ze mną niemal każdy wieczór. No dobrze, każdy. – Po raz drugi wyraz jej twarzy się zmienił. Tym razem zawitał na niej jakby lekki uśmiech.
- Rozumiem. Czy źle zniosła Pani rozwód?
- Źle, proszę pana, to ja zniosłam to małżeństwo. Rozwód to był pikuś.
Ta rozmowa trwała jeszcze przez jakiś czas i nie wynikło z niej nic konstruktywnego. Krystyna Kościelska była oschła, mało wylewna i naprawdę wydawała się odczuwać ulgę z powodu rozwodu. A przynajmniej pozornie, bo pity każdego dnia alkohol świadczył o czymś innym…
Śmierć byłego męża nie obeszła jej ani trochę. Zygmunt nie dostrzegł na jej twarzy żadnych zmian, kiedy o to pytał. Żaden mięsień się nie poruszył, nie popłynęła żadna łza. Pod koniec małżeństwa spędzała niewiele czasu z Arturem, przeważnie nie było go w domu.
Znacznie ciekawsze wnioski jednak można było wyciągnąć z rozmowy z synem denata – Kacprem Małaczykiem.
- Co robiłeś w sobotę wieczorem?
- Grałem w tenisa – odparł, patrząc cały czas przesłuchującemu go policjantowi prosto w oczy.
- W tenisa?
- Tak. No wie pan, taka gra, coś jak siatkówka, tylko siatka niżej. – zobaczył wzrok Zygmunta, który już chciał przywołać go do porządku, nie dał mu jednak dojść do słowa. – Był turniej. Na kortach w Poznaniu, przy AWF-ie. Tego dnia odbywały się półfinały. Czwórka zawodników. Najpierw swój mecz rozegraliśmy my, a potem zostaliśmy, żeby popatrzeć na drugi półfinał.
- O której to było godzinie?
- Zaczęło się o 21. A w sumie wracałem stamtąd jakoś przed północą.
- I poszedłeś prosto do domu?
- Prościutko na tramwaj, potem na autobus na to nasze zadupie i grzecznie do łóżeczka, panie kapitanie!
- Aspirancie… Mniejsza z tym. Ile czasu zajął Ci powrót do domu?
- Koło godziny, może trochę dłużej.
- Twoja matka twierdzi, że wróciłeś do domu w okolicy drugiej w nocy. To godzinna dziura.
- Phh – prychnął młody, cały czas patrząc Zygmuntowi w oczy. – Matka, jak wróciłem, ledwo kontaktowała od wina, pewnie coś pomieszała. A może ja pomyliłem godziny, nie wiem.
- Kacper, zdajesz sobie sprawę, że mniej więcej w tym czasie twój ojciec został zamordowany? A ty byłeś w pobliżu. Nieumiejętność określenie, o której dokładnie godzinie wracałeś do domu, bardzo komplikuje sytuację.
- Czy was pojebało, myślicie, że to ja zamordowałem starego? – wybuchnął dwudziestotrzylatek – Chciałbym! Życzyłbym sobie, kurwa, tego, ale niestety zrobił to ktoś inny.
- Co masz przez to na myśli?
- To takie trudne? – eraz już Kacper nie próbował powstrzymywać emocji i wybuchnął do końca. – Nienawidziłem tego gnoja. Zepsuł życie matce, znęcał się nad nią pod koniec małżeństwa, a ojcem w życiu bym go nie nazwał. Nigdy go nie było, nawet na głupi mecz Lecha po raz pierwszy nie poszedłem z ojcem, a z kolegami. Czy cieszę się, że ktoś go ukatrupił? Oczywiście! Czy ja to zrobiłem? Niestety nie.
Zygmunt widział szaleństwo w oczach chłopaka. Jednak zapewnienia o tym, że to nie on zabił ojca, brzmiały szczerze. Pod koniec przesłuchania dowiedział się jeszcze, że Artur Małaczyk często wychodził z domu wieczorami, odbierał telefony o późnych godzinach i zamykał się wtedy w gabinecie.
Wyglądało na to, że sprawa, którą prowadził dla mafii trzy lata temu, niezwykle go angażowała. I wiązała się z potężnymi nerwami.
Przesłuchania dobiegły końca, a Zygmunt Zalewski dalej nie wiedział, co stało się w sobotni wieczór. Dowiedział się jednak dwóch bardzo ważnych rzeczy. Po pierwsze poznał skomplikowane relacje denata z żoną, nad którą znęcał się fizycznie oraz psychicznie i która teraz była pozbawionym emocji wrakiem samej siebie, oraz z nienawidzącym go całym sercem synem.
A po drugie – wiedział już, jak zamierza dalej poprowadzić swoje śledztwo. I że jutro będzie musiał się udać w bardzo nieprzyjemne miejsce.
Stary Rynek (Poznań)
Środa
Godzina 14.20
Nazwy potraw w menu nie mówiły Zygmuntowi absolutnie nic.
Nie bywał w takich miejscach, a tego, co jadał na co dzień, z pewnością nie dostałby w tej restauracji. Lokal zaproponował człowiek, którego Zalewski zaprosił na spotkanie. Już się bał rachunku. Wydatki na działania operacyjne mogły tego nieformalnego przesłuchania nie pokryć…
Zygmunt Zalewski umówił się na spotkanie z Markiem Sznajderem. To właśnie jego Artur Małaczyk bronił w głośnym procesie trzy lata przed swoją śmiercią. Na komisariat z pewnością by go nie zaciągnął, a musiał z nim porozmawiać, więc od razu zaproponował spotkanie w neutralnym miejscu. Głowa poznańskiej mafii z pewnością miała wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia o denacie. Może nawet więcej, niż Zygmunt przypuszczał.
- O, pan aspirant już jest, przepraszam za spóźnienie. – odezwał się mężczyzna, który właśnie podszedł do stolika. Miał około czterdziestu pięciu lat, był wysoki, ubrany w wełniany garnitur wysokiej klasy i pachniał torfowymi, przyjemnymi perfumami.
- Nic się nie stało. Zdążyłem zamówić wodę.
- Och, bez obawy, nie będzie pan musiał płacić za ten obiad. Wiem, ceny mogą przerazić zwykłego śmiertelnika z państwówki – powiedział Sznajder z taką nonszalancją, jakby rozmawiali o zakupie bułek w Biedronce. – Przyznam szczerze, że mnie pan zaciekawił swoim telefonem. Rzadko się zdarza, żeby policja zapraszała mnie tak, ekhm, po dobroci.
Zygmunt dyplomatycznie przemilczał tę uwagę, uśmiechając się tylko. Gość miał ewidentną manię wielkości, co potwierdzały jego ubiór, wybór lokalu i sposób mówienia. Pewnie nie będzie trzeba wiele wysiłku, żeby popchnąć go do opowiedzenia swojej wersji. Jeśli tylko ta będzie miała cokolwiek wspólnego z prawdą.
- No ale musiałem się zjawić, ponieważ sytuacja dotyczy mojego przyjaciela.
- Przyjaciela? – Teraz Zalewski musiał się odezwać, wybałuszając przy tym oczy.
- Ach, tak! Artur bardzo się nam przysłużył w trakcie tego pozorowanego procesu, w którym próbowano mnie zaszczuć. Jednak uczciwy człowiek nie ma się czego obawiać, kiedy interweniuje prawo, czyż nie, panie Zalewski?
- Zdaje się, że nie…
- A na dodatek – ciągnął Marek – miałem fantastyczną pomoc. Oj, nie wiem, co by było, gdybym trafił na jakiegoś gołowąsa z urzędu jako mojego obrońcę… - Poczucie humoru tego człowieka fascynowało Zygmunta. Obrońców z urzędu oferowało się tylko oskarżonym, których nie było stać na zatrudnienie prywatnego prawnika. – Tak więc z czystym sumieniem mogę nazwać Artura Małaczyka i całą jego rodzinę moimi przyjaciółmi!
- Jak zapewne pan wie – teraz pałeczkę przejął policjant – Artur Małaczyk nie żyje. Został zamordowany. – Zygmunt nawet nie próbował zatajać tego faktu. Wiedział, że macki jego rozmówcy sięgają głęboko i że z pewnością już zna tę informację. Niezmieniony wyraz jego twarzy to potwierdził. – A my próbujemy się dowiedzieć, co się stało. Dlatego poprosiłem pana o to spotkanie.
- Ach, źli ludzie za tym stoją… Chociaż z drugiej strony wie pan, jak jest, adwokat broni różnych typków spod ciemnej gwiazdy, a nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak się chce. Ale… chyba nie śmie pan sugerować, że ja i moi przyjaciele jesteśmy jakkolwiek odpowiedzialni za to zdarzenie?
- Niczego nie wiemy na pewno. Żaden akt oskarżenia nie został wydany. – Dyplomatycznie odparł zimnym głosem Zygmunt. – Czy wie pan coś na temat Artura, czego nie wiemy my? Czy miał wrogów? Jak to się w ogóle stało, że na was trafił te trzy lata temu?
- Tyle pytań, panie aspirancie, a tak mało odpowiedzi – Cały czas nonszalanckim tonem odpowiadał rozmówca. – Sugeruje pan, że mamy jakieś aktualne informacje na temat człowieka, z którym współpracowaliśmy trzy lata temu?! Przecież mówiłem, że to mój przyjaciel! – Udał oburzenie, ale po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech – No ale niech panu będzie. Wie pan, jak mawia przysłowie? Przyjaciół trzymaj blisko, zanim staną się wrogami… czy jakoś tak.
- Czy jest pan w stanie odpowiedzieć na moje pytanie?
- Oczywiście. – Teraz już bez ogródek odparł Sznajder. – Wiemy co nieco o Arturze Małaczyku. Tak dla równowagi, bo on o nas też trochę wiedział. Jeśli chodzi o wrogów, to w tej kwestii nie pomogę. Wiem o jednym przyjacielu. A raczej przyjaciółce…
- Co pan przez to rozumie?
- Starszy pan w długoletnim związku znudził się biciem żony i przygruchał sobie nową, dwudziestotrzyletnią panią Małaczyk… A przynajmniej tak jej obiecywał.
- Małaczyk miał kochankę, z którą chciał się ożenić? – rzucił skonfudowany Zalewski.
- Ach, wie pan, jak jest i jakie to rzeczy się wygaduje, kiedy zamiast mózgu, inna część ciała przejmuje dowodzenie. Nie powinienem tego panu mówić… ale jestem wygadany i grzeczny, a poza tym lubiłem tego człowieka. Szanowałem za to, co dla nas zrobił, był dobrym fachowcem… O czym to ja? Ach, no tak, ta dupa na boku. Wie pan, ile zarabiają adwokaci?
- To zależy od tego, gdzie pracują, ale zdecydowanie to adwokatura jest bardziej lukratywną perspektywą dla prawnika niż praca w prokuraturze.
- Ładnie pan to ujął, będę musiał zapamiętać… - odparł zamyślony Sznajder – W każdym razie, tak bez owijania w bawełnę, to Artur należał do tych lepiej opłacanych. Zwłaszcza dzięki współpracy z nami, potrafimy docenić zaangażowanie. Także w walce o jego testament niejeden by się pokusił o niecny czyn…
Zygmunt Zalewski w tej chwili uświadomił sobie, że ta sprawa robi się coraz bardziej skomplikowana, a on, zamiast eliminować podejrzanych, dokłada sobie kolejnych. Nienawidzący syn, który na dodatek mógł podejrzewać ojca o zdradę matki i zmianę testamentu (wcześniej to on odziedziczyłby majątek ojca), była żona, która nie zniosła dobrze rozwodu, Marek Sznajder, który sprawiał pozory posiadania pokojowych zamiarów, choć w przypadku takich ludzi nigdy nic nie wiadomo. Teraz dochodziła jeszcze kobieta… Młoda kobieta, która, jak przypuszczał Zalewski, nie została trafiona strzałą Amora i nie zakochała się w starszym o trzydzieści lat mężczyźnie. Bogatym mężczyźnie. Jeśli Artur zdążył zmienić zapis w testamencie, mogłoby jej być na rękę doprowadzić do jego szybkiej śmierci, zanim zmieniłby zdanie. Zabić dla pieniędzy? To zbyt popularny w historii motyw, żeby nie brać go pod uwagę.
Już miał się odezwać, kiedy Dla Elizy popłynęło z głośnika jego komórki.
- Tak, słucham?
- Szefie, musi pan jak najszybciej przyjechać na komendę! – Niemal wykrzyczał do słuchawki podekscytowany Krzysiek. – Sprawdziliśmy monitoring ze stacji paliw przy moście nad Wartą! Wiemy, kto zabił Artura Małaczyka.
Komenda Miejska Policji (Poznań)
Godzina 16.30
Dotarcie na komendę zajęło Zalewskiemu nieco ponad 20 minut. Poznań o tej godzinie był zmorą wszystkich kierowców, szczególnie w okolicach centrum. Kiedy wszedł na komisariat, pełen chłodnej, ale jednak adrenaliny, od razu skierowano go do pokoju, w którym już czekał na niego zatrzymany przed chwilą podejrzany o zabójstwo Artura Małaczyka. Pobrano od niego odciski palców i teraz czekała go czynność, podczas której większość podejrzanych zdradza coś, co potwierdza ich udział w czynie zabronionym – przesłuchanie w charakterze podejrzanego.
Zygmunt zamknął za sobą drzwi i spojrzał na czekającego tam na niego młodego mężczyznę.
Kacper Małaczyk został przewieziony na komisariat najszybciej jak się dało. A wysuniętym przeciwko niemu podejrzeniem było zamordowanie własnego ojca, a następnie wrzucenie jego zwłok do Warty.
- Czy was do reszty popierdoliło?! – wybuchnął oburzony chłopak – Co to za chora akcja, wjeżdżacie mi na chatę i przewozicie na komisariat? Przecież ja go nie zabiłem, mówiłem wam, a wy chyba mieliście w uszach pierdolone zatyczki!
Zygmunt w oczach podejrzanego widział taką furię, że mógłby przysiąc, iż gdyby nie kajdanki na jego rękach, ten gotów byłby rzucić się na niego.
- Mój, pożal się Boże, ojciec miał tylu wrogów, a wy wsadzacie na dołek mnie? Co z mafią, dla której pracował? Co z tą jego kochanką?
- Hola, co ty powiedziałeś? – włączył się Zalewski. – Kochanką? To ty… wiedziałeś?
- No bardzo to było, kurwa, skomplikowane, że facet, który nie kocha swojej żony i zamyka się w gabinecie, żeby gadać z kimś przez telefon, ma romans. Sherlockiem Holmesem trzeba być, tym z BBC!
Chłopak nie wyglądał na głupiego nastolatka, jak to niektórzy w dzisiejszych czasach w jego wieku, ale sprawiał wrażenie, jakby naprawdę sądził, że pierwowzorem postaci z brytyjskiego serialu naprawdę nie była postać z książek.
- Dobra, wiedziałeś, nie rozmawiamy teraz o tym, tylko o tym, że jesteś podejrzany o zamordowanie własnego ojca – wyrzucił jednym tchem Zygmunt – i mamy na to dowody.
Tuż przed wejściem do pokoju, w którym przesłuchiwał Kacpra, zamienił dwa zdania z Krzyśkiem. To właśnie on dokonał przełomowego w tej sprawie odkrycia. A wszystko za sprawą monitoringu ze stacji paliw znajdującej się przy moście biegnącym nad Wartą. Szczęśliwie dla policji kamera była ustawiona w taki sposób, że łapała obraz z kawałka chodnika przy tłocznej ulicy Królowej Jadwigi. To właśnie niedaleko tego mostu znaleziono zwłoki poznańskiego prawnika.
- Gdzie byłeś w sobotę wieczorem?
- Już wam mówiłem, na turnieju tenisowym.
- Gdzie odbywał się ten turniej?
- Na kortach przy Warcie, tam, gdzie jest AWF.
- Kto szedł z tobą?
- Nikt, żaden znajomy nie gra w tenisa, umawiam się ze sparing partnerami przez neta.
- O której stamtąd wyszedłeś?
- Już mówiłem za pierwszym razem… Koło północy, po turnieju – chłopak tracił swoją werwę pod gradem szybkich pytań i jego buńczuczność znikała z każdym wypowiadanym zdaniem.
Zalewski przygotowywał się do zrzucenia na chłopaka bomby, przed którą ten nie da rady uciec. Bomby, o której powiedział mu kilkanaście minut temu Krzysiek.
- Jak wracałeś z tych zawodów?
- Tramwajem, szedłem tam przy stacji paliw, na przystanek.
- To prawda… - Tu przesłuchujący zrobił krótką przerwę. – A jak się na niego dostałeś?
- Szedłem pieszo, ze znajomymi, zrobiliśmy sobie małą rozgrzewkę…
- No właśnie nie! – rzucił Zygmunt. – Przejrzeliśmy nagrania ze stacji paliw, którą musiałeś mijać. Przez kilka godzin przed rzekomym turniejem, o którym mi opowiadasz. Nie szedłeś tamtędy. Jeden z policjantów widział doskonale, jak po północy wracasz od strony mostu. Ale na korcie nie byłeś, nie dotarłeś tam tą drogą. Gdzie byłeś? Skąd się tam wziąłeś?
Teraz resztki kolorów zniknęły z twarzy dwudziestotrzylatka. Zrozumiał, że nie ma się jak wytłumaczyć. A przynajmniej tak jego wyraz twarzy odczytał Zalewski. Chłopak zrobił się blady i zaczął bełkotać coś bez ładu.
- Ja… nie ten, ja byłem naprawdę, na turnieju… byłem, szedłem od innej strony, bo bo… ja go nie zabiłem…
- Nie? A mnie się wydaje, że właśnie tak było. Umówiłeś się z ojcem na spotkanie na moście albo znalazłeś go czy zwabiłeś tam w jakiś inny sposób. Przyszliście od drugiej strony niż jest stacja. Potem na tym moście zabiłeś ojca i wróciłeś inną drogą. Pewnie to sobie zaplanowałeś i sprawdziłeś ten turniej. Skoro wiedziałeś, że miał kochankę, chyba zdawałeś sobie sprawę z faktu, że wasz rodzinny majątek niekoniecznie musi trafić do ciebie. Poza tym nienawidziłeś ojca za to, co zrobił twojej matce i tobie. W dodatku w twoim opowiadaniu brakuje godziny z życia, między tym, jak widzieliśmy cię na kamerze, a tym, o której rzekomo skończyłeś turniej. Ja też potrafię sprawdzić w Internecie, ile trwał, tyle że nie do końca ci to pasowało. Ale byłeś pewny, że nie zauważymy obsuwy w czasie. Nie zawsze sprawy układają się po naszej myśli… Masz jakąś inną wersję?
- Ja nie… - Chłopak był bliski płaczu. – Moja matka… Ojciec…
Po krótkiej chwili z oczami wbitymi w blat stołu Kacper Małaczyk był tak zrezygnowany, że niemal szeptem wypowiedział tylko pięć słów:
- Tak… To ja go zabiłem.
Komenda Miejska Policji (Poznań)
Czwartek
Godzina 13.24
- Znowu?
- Ta, znowu. Chyba szybko się nie podda.
Matka Kacpra Małaczyka non stop dzwoniła na komisariat i mimo próśb, a w końcu i gróźb poniesienia konsekwencji za zakłócanie pracy policji, nie chciała przestać. Dzwoniła w jednym celu. Usiłowała przekonać pracujących tam policjantów, że jej syn nie ma nic wspólnego z zamordowaniem swojego ojca.
- Wiesz, że rano nawet tu była? – zagaił policjant z dyżurki do Krzyśka.
- Wiem, było ją słychać chyba z drugiego końca Poznania. Ale lamentowała…
- Wiesz, że powiedziała, że to nie Kacper zabił Artura, tylko ona sama?
- Żartujesz?
- Nic a nic! Ale to wykluczona teoria już, sąsiadka faktycznie potwierdziła, że Małaczykowa siedziała tego wieczora w domu i tylko psa wyprowadziła. Ponoć ledwo stała na nogach, więc tym bardziej nie byłoby mowy o zabiciu kogokolwiek. Chyba że oddechem.
- Zdesperowana. Chce go chronić za wszelką cenę – uciął temat Krzysiek.
- Wysłałem ją do domu, bo i co? Nic nie wskóra i tak.
- Czemu nie chce przyjąć do wiadomości, że jej synalek jest winny? Miał motyw, okoliczności sprzyjały, brak alibi, do tego to przyznanie się do winy.
- Matka nie może się z tym pogodzić, w sumie trudno się dziwić. Moja to by całą tę budę rozp… znaczy z dymem puściła, jakby ktoś chciał zamknąć mnie – powiedział, wyszczerzając zęby.
- No tak, w końcu kto by jej szorował plecy w wannie? – dogryzł mu młody dochodzeniowiec.
- Eej! – oburzył się – To, że z nią mieszkam, nie znaczy, że robię takie rzeczy, nie wyobrażaj sobie!
- Dobra, dobra, zgrywam się. Gdzie jest Zygmunt?
- No chyba u siebie.
- Powinien świętować sukces! Złapaliśmy zabójcę i to w niezłym tempie, może za to jakiś awans mu się skapnie?
- Dzieeeeńdoberek, panie Zyga!
- Ech, Ula, mówiłem ci, że nie cierpię tego zdrobnienia.
- Haha, ale zawsze tak śmiesznie marszczysz czoło, kiedy tak cię nazywam, musiałam to zobaczyć.
- Jak tam, macie coś nowego w sprawie Małaczyka?
- To sprawa nie jest zamknięta?
- O tym zdecyduje sąd – uciął policjant – Przeciwko chłopakowi został już wystawiony akt oskarżenia, ale nie powiedziałbym, że mamy go już w garści.
- Zawsze ponury, uśmiechasz się kiedyś?
- Jak słucham AC/DC i piję irish single malta… Ale pewnie nie o to ci chodziło.
Ula zarzuciła na plecy rude sprężynki włosów i przeciągnęła się. Miała taki charakter, że nie dało się jej nie lubić. Mimo swojej bezpośredniej, a w stosunku do niektórych nawet bezczelnej natury miała w sobie coś rozbrajającego.
- Co to ja ten… A, już wiem! Przyszły wyniki badań denata, tego Małczyka.
- I jak?
- Noo, nijak. Potwierdziła się teza z wrzuceniem do Warty z mostu. I z wcześniejszym uduszeniem, gość na sto procent się nie utopił ani nie zmarł na skutek pechowego upadku z mostu. Ale niestety nie udało nam się zebrać żadnych odcisków palców.
- Zima – skwitował Zalewski – i pewnie morderca miał rękawiczki.
- Na przykład czarne, takie, jakie miał młody Małaczyk, kiedy go zgarnęliście.
- Ula…
- Dobra już, dobra, panie ponury. Nie lubisz zadzierać skóry na niedźwiedziu.
- Dzielić.
- O, to to! Dobra, ja już lecę do domu, dochodzi siedemnasta. Pan tu jeszcze długo planuje siedzieć? – rzuciła technik, wychylając się już za futrynę gabinetu Zygmunta.
- Muszę sprawdzić jedną rzecz, coś nie daje mi spokoju…
Godzina 17.59
Od godziny Zygmunt wertował nagranie z monitoringu ze stacji paliw. Koronny dowód pomocny przy oskarżeniu Kacpra Małaczyka w sprawie zabójstwa jego ojca. Nagranie, na którym widać go, jak przechodzi mostem Królowej Jadwigi niedługo po szacowanej godzinie zgonu Artura.
Czy nie za łatwo dał się zmanipulować przypuszczeniom i pozorom? Ta mieszanka bywa zabójcza i bardzo krzywdząca, kiedy wykorzysta się ją przeciwko drugiemu człowiekowi. Kacper stał się głównym podejrzanym w zasadzie w przeciągu kilku godzin.
Zygmunt chciał znaleźć coś, co upewni go, że to właśnie chłopak zabił swojego ojca. Albo coś, co przekona go, że to jednak nie on. Nie wiedział sam, którą sytuację by wolał. Już dawno wyzbył się moralnego współczucia wobec zatrzymanych. A przynajmniej tak przekonywał sam siebie, odkąd sympatia do jednego z nich niemal nie sprawiła, że stracił życie. Jednak to były stare dzieje i taka sytuacja więcej nie ma prawa się powtórzyć… Zależało mu jedynie na prawdzie i sprawiedliwości. Jeśli Kacper Małaczyk był winny, powinien ponieść karę za swój czyn.
Kiedy miał już zamykać laptopa, pogodzony z myślą, że nic nie znajdzie, trafił na coś.
Włosy na jego karku momentalnie się podniosły. Czy to…? Nie, to chyba niemożliwe.
Zygmunt Zalewski zobaczył na ekranie laptopa, kilkanaście minut przed przejściem Kacpra przez most, jeszcze jedną osobę, która pokonywała tę trasę. Osobę, którą niedawno spotkał.
W tej samej chwili wiedział już, co się stało. Wyciągnął telefon, w pośpiechu wybrał numer i rzucił do słuchawki:
- Cześć, tu Zygmunt Zalewski. Mogę cię prosić o pewną przysługę?
Most Królowej Jadwigi
Sobota (dzień zabójstwa)
Godzina 23.44
Ale się zdziwi!
Artur pomyślał o tych wszystkich razach, kiedy to zawodził własnego syna. Ile razy nie przyszedł na mecz orlików Warty Poznań, jak często nie było go, kiedy syn wracał do domu z podbitym okiem, jak często zapominał o urodzinach czy imieninach Kacpra.
Zawsze było coś ważniejszego. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył, kiedy po raz kolejny nie było go w jakimś ważnym dla syna momencie. Ale teraz to się zmieni!
Artur Małaczyk czuł w kościach, że coś się zbliża. Nie potrafił tego nazwać, po prostu jakieś uczucie wewnątrz ciała, które podpowiada nam, że za moment zdarzy się coś ważnego.
Dużo działo się w jego życiu w ostatnim czasie. Rozwód, stres związany z pracą i z tymi typkami z mafii. Jestem już na to za stary, pomyślał. Kiedyś, gdy miał trzydzieści czy czterdzieści lat, zastrzyk adrenaliny go pobudzał, teraz zwyczajnie czuł się źle, kiedy wiedział, że bronił ludzi, którzy robili złe rzeczy innym ludziom.
Sam nie był zresztą lepszy… Dobrze, że rozwiódł się z Krystyną, ale bardzo niedobrze układał się pod koniec ich związek. Żałował każdego krzyknięcia, każdego uderzenia, każdej łzy spływającej po jej policzku.
Turniej tenisowy syna to dla niego szansa na odkupienie. Nawet nie wie, czy młody jest w te klocki dobry i czy może liczyć na wygraną, ale jego to zupełnie nie obchodziło. Chciał przy nim być. Chciał zabrać syna na piwo i uściskać serdecznie, przepraszając za te wszystkie lata. O ile ten będzie miał na to jakąkolwiek ochotę…
Kiedy wszedł na most, zobaczył po drugiej stronie jakiś cień. Mężczyzna, chyba, szedł w jego kierunku, nic dziwnego. Jednak w jakiś irracjonalny sposób poczuł napięcie. Ciemna postać zbliżała się i kiedy była już na tyle blisko, żeby mógł zobaczyć jej twarz, podniósł wzrok i pomyślał o tym, że kojarzy tego człowieka.
To była jego ostatnia myśl, zanim ciemna postać na moście energicznie wyciągnęła do przodu ręce i chwyciła go za szyję. Mężczyzna miał na sobie czarne rękawiczki, a na szyi zawieszony aparat.
Redakcja „Głosu Wielkopolskiego”
Piątek
Godzina 13.22
- Aaahaha, kogo to moje stare, zamglone oczy widzą? – Radośnie powitał przyjaciela Julian Kukułka. – A, nie, czekaj… to nie oczy stare, tylko stary przyjaciel i to na dodatek z nogawkami uwalonymi… nie chcę wiedzieć czym. Co cię tu sprowadza, Zygmunt?
- Cześć, Julian, głupia sprawa. Jesteś w pracy samochodem?
- Jeśli chcesz złośliwą odpowiedź, to jestem człowiekiem, ale jeśli chodzi o sposób komunikacji, to tak, dziś przyjechałem swoim kukułkowozem.
- Naprawdę nazwałeś swój samochód? – spytał z niedowierzaniem Zygmunt?
- Batman miał batmobil, a wiesz, jak lubię tę postać! To i ja chciałem mieć swój.
- To w każdym razie ta twoja astra, przyjacielu… - Podkreślił nazwę niemieckiego, bynajmniej nie wyścigowego, modelu opla – Czy mógłbyś mi ją pożyczyć?
- O, pan aspirant, dzień dobry!
- A, dzień dobry, Krystian, nie słyszałem, jak podchodzisz.
- Zawsze czujny i na miejscu, mówiłem ci, haha – odparł wesoło Julian.
- No tak… Julian, tak jak mówiłem, mam do ciebie prośbę, to naprawdę ważne i związane z tą sprawą w robocie u mnie…
- To ja nie będę przeszkadzał – powiedział szybko młody dziennikarz i oddalił się do postawionego niedaleko biurka z komputerem, zakładając na uszy słuchawki.
- To mów, co się stało?
- Kilka rzeczy naraz – odparł Zygmunt. – Po pierwsze, samochód nie chce mi odpalić spod komendy. To już nie pierwszy raz taki numer, akumulator od nowości szwankował, pewnie przed zakupem sprzedawca wziął sobie działający, a mi wrzucił jakiś stary szrot. A widziałeś, co się dzieje za oknem.
- No przymroziło dzisiaj i przysypało nieźle. Ale co to się stało, że o tak wczesnej godzinie zwijasz się z posterunku?
- To druga sprawa… - powiedział z lekką konspiracją w głosie, łapiąc przyjaciela delikatnie za ramię.
- Zamieniam się w słuch!
- Nie mogę ci wiele zdradzić, bo śledztwo jest w toku, ale nagranie z monitoringu stacji paliw z nocy zabójstwa Małaczyka podsunęło nam pewien trop. I to mocny. Właśnie wziąłem płytę i jadę z nią do prokuratury. Najpierw tylko wpadnę do domu się przebrać, bo dziś rano wyskoczyła nam akcja z kradzieżą na wnuczka na jakiejś staruszce mieszkającej przy Lasku Marcelińskim. Błoto tam było jak cholera i widzisz, w jakim stanie są moje nogawki spodni, nie pokażę się tak przecież w instancji jego mości prokuratora.
- Nie mogłeś wysłać któregoś z młodych?
- To ważna sprawa, wiozę ze sobą jedyną kopię i chciałem zrobić to sam, rozumiesz.
- Jakoś mnie to nie dziwi! No dobra, chodźmy do mojego gabinetu, to dam ci kluczyki.
- Dzięki, przyjacielu, ratujesz mi życie! To gdzie stoisz?
Przekręcił klucz w zamku. Nacisnął klamkę. Otworzył drzwi. Zrobił krok w kierunku mieszkania. Zamknął za sobą i zatrzymał się w pół kroku. Na jedno uderzenie serca zamarł w bezruchu. Jeśli miał rację…
- Jacy wy jesteście głupi.
Głos intruza rozległ się w domu Zygmunta Zalewskiego. Był jak grzmot przerywający niczym niezmąconą ciszę i zapowiadający burzę z piorunami. Czyli miał rację. Cholerną rację. Niestety.
- Ale czego się można spodziewać po policji, ha! Nowoczesność nie dotarła do wioski Smerfów. Zamiast wysłać nagranie mailem, lepiej wysłać starego dziadka samochodem z jedyną kopią. Pewnie nie mieli dla ciebie lepszego zadania na cały dzień i wysłali cię, żebyś nie plątał się pod nogami.
- Posłuchaj…
- Nie będę cię słuchał! Zabiję cię! – Powietrze przeciął błysk metalu. Intruz wyciągnął pistolet i wymierzył prosto w Zygmunta Zalewskiego.
- Nie powinieneś tego robić, nie masz świadomości konsekwencji…
- Zamknij się! – przerwał mu po raz drugi. Nie wiedział, że nie lubi, kiedy ktoś przerywa drugiej osobie wypowiedź. Albo nie zajmował się w tym momencie zasadami savoir-vivre’u. – Zabiorę ci tę taśmę i nikt nigdy się o niczym nie dowie. Nie trafi do prokuratury, tylko zniknie w czarodziejskich okolicznościach. Tak jak ja. Tak. Zabiłem starego prawnika, zabiję i ciebie. Nawet ciekawa historia może z tego wyjść, ludzie lubią czytać o zabójstwach, zwłaszcza jak ginie ktoś, kto powinien łapać zabójców. Będą teorie, domysły, każdy będzie typował swojego konia, jak w dobrym kryminale. Może nawet książkę o tobie napiszę, haha!
Krystian Pawlicki, młody dziennikarz, podopieczny Juliana Kukułki, zaniósł się śmiechem. Najwidoczniej miał w sobie coś z czarnych charakterów filmowych. Był megalomanem, uwielbiającym samego siebie i gloryfikującym własną podstępność. Jego monolog mógłby ciągnąć się pewnie jeszcze przez jakiś czas, jednak brutalnie przerwał go odgłos wystrzału.
Krystian złapał się za rękę, a z jego gardła wyrwał się nieludzki krzyk. Kula przeszyła jego przedramię, a zaraz po niej przytwierdziło go do ziemi dwóch mężczyzn w czarnych kombinezonach. Przedpokój wypełnił się ludźmi. Antyterroryści szybko obezwładnili napastnika i już wyprowadzali go z mieszkania, rzucającego się i śmiejącego jednocześnie opętańczo.
Jeden z czarnych zdjął kominiarkę i aspirant Zalewski zobaczył twarz komendanta Kowalewskiego.
- Popierdoliło cię, Zygmunt. Ale miałeś rację.
Osiedle Piastowskie
Niedziela
Godzina 20.23
- No, panie aspirancie, kolejne śledztwo zakończone sukcesem, gratulacje! Tylko taki niestety słodko-kwaśny ten sukces…
- Co masz na myśli?
- To, że ty złapałeś przestępcę, a ja złapałem sam siebie. Na głupocie i naiwności.
- Daj spokój, nie mogłeś przecież wiedzieć, on naprawdę genialnie maskował swoje intencje.
Zygmunt poprawił się na krześle, żeby poklepać po plecach Juliana, swojego najlepszego przyjaciela.
- Mam, kurde, wyrzuty sumienia, i tyle. Pokazywałem chłopakowi, jak pisać dobre teksty i jak zdobywać warte uwagi informacje. Nie spodziewałem się, że najbardziej zainteresują go te zimnokrwiste kawałki z miejsca zbrodni. Ech, się naoglądał albo naczytał kryminałów.
- I sam chciał je tworzyć.
- Jak to?
- Nie mówiłem ci, ale nie miałbym pewności, że to on jest zabójcą, gdyby nie fakt, że w ekspresowym tempie zleciłem młodym od komputerów przejrzenie zawartości dysku tego Krystiana. I wiesz, co znaleźli? Znaleźli pliki tekstowe. Obszernie opisana cała sytuacja z nocy zabójstwa. Były tam informacje, których nie znał nikt poza policją, a nawet my nie o wszystkim wiedzieliśmy. Pisał o tym, ile sekund trzeba trzymać człowieka za szyję, żeby przestał oddychać i w którym miejscu nacisnąć. Znał dokładną godzinę i miejsce, co było tajemnicą śledztwa. Nawet zdjęcia miał.
- I jak, ile tych sekund trzeba trzymać, bo chyba zaraz pójdę zrobić seppuku na jednym starym idiocie?
Obaj zaśmiali się szczerze. A że akurat opróżnili już swoje szklanki, to Zygmunt wlał nową porcję whiskey do naczyń i przyjemny, owocowy zapach rozlał się po pomieszczeniu.
- Zabił, żeby móc to potem jako pierwszy opisać. I ze wszystkimi szczegółami. W każdym razie myślę, że nie zamierzał kończyć na artykule, chyba chciał napisać coś większego. Jak ten wariat, co to kilkanaście lat temu został skazany za zabójstwo. Które w całości opisał potem w swojej książce, Sala czy Bala się nazywał. A na imię miał Krystian, tak samo jak nasz zabójca znad Warty.
- Coś podobnego… – Zamyślił się Julian – To teraz będzie sobie miał czas na pisanie! Podejrzewam nawet, że gdyby zaczął prowadzić w więzieniu jakiegoś bloga czy coś, to miałby niezłe audytorium.
- Ludzie lubią czytać o zbrodniach.
- Ale powiedz mi, bo myślałem, że byliście pewni, że to syn zabił tego prawnika, jak to się stało, że sami siebie tak sprowadziliście na manowce? Nie mówiłeś przypadkiem, że młody przyznał się do winy?
- Tak, przyznał się. Chwilę zajęło mi zrozumienie, dlaczego to zrobił. A rozwiązanie tej zagadki dostaliśmy jak na tacy dzień po jego zamknięciu. Matka.
- Co matka?
- Jak myślisz, co matka jest w stanie zrobić dla swojego dziecka? – zapytał podchwytliwie Zygmunt.
- Pewnie niejednego starego prawnika zabić, ale domyślam się, że nie do tego zmierzasz.
- Przyznała się do zabójstwa. Do zbrodni, której nie popełniła. Przyszła na komisariat po to, żeby skazać samą siebie na długoletnie więzienie, żeby tylko uchronić przed takim losem syna.
- Chyba jeszcze za mało wypiłem, bo nie nadążam za twoim tokiem myślenia – rzucił Julian, podnosząc lewą powiekę i przykładając szklankę do ust.
- Tyle się mówi, ile matka zrobiłaby dla swojego dziecka, a nie mówi się o tym, co dziecko zrobiłoby w zamian. Kacper to w głębi duszy niezwykle wrażliwy chłopak, który po prostu miał problemy po odejściu ojca. Zresztą kto by nie miał. Odreagowywał trochę na tenisie i zresztą był wtedy na turnieju, tyle że przegrał i postanowił walnąć sobie na pocieszenie flaszkę, zanim wrócił do domu. Stąd dziura czasowa w jego zeznaniach.
- Chcesz powiedzieć, że młody przyznał się do zbrodni, której nie popełnił, żeby jego matka nie poszła do więzienia?!
- Widziałem, jak się ucieszył, kiedy zobaczył ją po wyjściu. Naprawdę łączy ich głęboka więź i Kacper nie wyobrażał sobie życia w wielkim domu samotnie, podczas gdy jego ukochana matka, której nie raz bronił przed ojcem, byłaby w więzieniu.
- Coś podobnego… - powiedział zamyślony dziennikarz.
- Tak więc chociaż tyle dobrego z całej sytuacji, więzy matki z synem jeszcze bardziej się zacieśniły.
- To nie jest jedyna dobra rzecz! – obruszył się Julian.
- Co masz na myśli?
Przyjaciel Zalewskiego wyciągnął z kieszeni smartfona i włączył Internet. Wszedł na Facebooka, po czym wyciągnął rękę z urządzeniem w kierunku towarzysza, szczerząc się szeroko.
- Nasza gazeta – zaczął pompatycznie – po aresztowaniu jednego z dziennikarzy dobiła do 700 000 polubień na Facebooku! To gigantyczny sukces! Nie wiem, czy się cieszyć, czy rozpaczać nad społeczeństwem, w każdym razie może jeden zimnokrwisty dziennikarz zwiększy poziom czytelnictwa prasy w Polsce.
Zygmunt tylko uśmiechnął się pod nosem, a na głos powiedział:
- I oby to był ostatni taki radykalny skok polubień profilu z podobnego powodu.
- O! – podchwycił Julian, podnosząc swoją szklankę ze złotym trunkiem – I za to wypijmy!