Słodka pułapka

Weronika Kitajewska

Poznań

Czwartek, 18 Października 2018 roku

Godzina 19.00

– Jesteś pewna, że sobie poradzisz? – zapytała po raz setny Magda, ubierając się w pośpiechu.

Starsza, drobna kobieta machnęła ręką.

– Dziecko, ty nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu się stąd wyrwiesz. Całe życie nic tylko praca i twoja stara matka. – Hanna sięgnęła po leżącą na półce czapkę i podała córce. – Zresztą, jeszcze do grobu się nie wybieram. Potrafię sama o siebie zadbać.

– Ach, no czy ja wiem?

Magda uśmiechnęła się szeroko, balansując przy tym na jednej nodze i próbując zapiąć zamek od botków. Wyprostowała się, poprawiła opadającą na oczy czapkę, spod której wysypywały się pokręcone, ciemne włosy, po czym zarzuciła na ramiona jesienną kurtkę.

– Och, wyglądam jak czarownica – jęknęła, przeglądając się w lustrze.

– Całkiem ładna czarownica – odparła beztrosko Hanna, poklepując wyższą o pół głowy córkę po plecach. – A teraz leć, bo ten twój królewicz już za długo na ciebie czeka.

Magda zrobiła szerokie oczyi wyjrzała przez okno.

– Cholera! Nic nie mówiłaś.

Kobiety przytuliły się krótko, Magda cmoknęła matkę w policzek i podbiegła do drzwi.

– A! – zawołała, zatrzymując dłoń na klamce. – W sobotę i niedzielę zawsze ja gotuję, więc tym razem zamówiłam ci obiad. I nie zapomnij o insulinie! No, będę dzwonić, numer do Marka masz w komórce… Coś jeszcze? – zapytała samą siebie.

– Madzia, już lepiej znikaj mi z oczu, bo się zaraz zdenerwuję, że wydajesz bezsensownie pieniądze na jeszcze całkiem sprawną matkę.

– Tak, tak, ja cię znam! – rzuciła Magda, uchylając drzwi. – Nie dostaniesz jedzenia pod nos, to zjesz kromkę chleba przez cały dzień. A znowu schudłaś!

Hanna zmarszczyła brwi, ale Magda nie pozwoliła jej dojść do słowa. Dziewczyna pomachała energicznie dłonią, drugą ręką posłała całusa i zniknęła za drzwiami.

– Nawet nie wzięła parasola… – mruknęła do siebie kobieta, wyglądając przez okno i przyglądając się, jak córka biegnie przez podwórko w kierunku zaparkowanego przy chodniku samochodu. Siedzący w środku mężczyzna coś pokrzykiwał, ale kobieta była za daleko, by cokolwiek zrozumieć, a szum deszczu dodatkowo wszystko zagłuszał.

Gdy córka wsiadła do auta, odetchnęła głęboko i nieco przygarbiona podreptała do kuchni zrobić sobie herbatę. W końcu rozsiadła się wygodnie w swoim ulubionym bujanym fotelu, który przy drobnej budowie kobiety zdawał się ją pochłaniać. Koścista i szczupła wyglądała niczym dziecko, które wdrapało się na za duży dla siebie mebel. Ale ona go lubiła. Jeden z nielicznych przedmiotów w jej domu, który nie był antykiem i pamiątką po barwnej przeszłości.

Powolnym ruchem zdjęła nieco pokrzywione okulary i pociągnęła łyk gorzkiej, wystygłej już dawno herbaty, która od wczoraj stała na blacie niewielkiego stolika. Pusty dom od dawna nie wywoływał w niej strachu, chociaż pewnie gdyby nie cotygodniowe odwiedziny córki, to samotność znacznie bardziej zaczęłaby jej doskwierać. Przyzwyczaiła się już, że dni pracujące spędzała sama, odpoczywając, a weekendy poświęcała rozgadanej, uśmiechniętej córce.

Aby przerwać niezmąconą niczym ciszę, włączyła małym pilotem radio, które nadawało właśnie serwis informacyjny. Interesowała się wiadomościami ze świata na tyle, o ile obiło jej się przypadkiem o uszy, a telewizor czy radio włączała tylko dlatego, że w ostatnim czasie nie potrafiła spędzać wieczorów bez rozbrzmiewających w tle dźwięków. Nie była to żadna rzeczywista forma obrony, ale w jakimś stopniu budziła w niej chociaż znikome poczucie bezpieczeństwa. Wszystkie niedawne plotki o próbach włamań w okolicy wywoływały niepokój, a niedawne hałasy i ślady, jakie znalazła odciśnięte w błocie któregoś wieczora na swoim podwórku sąsiadka Hanny, tylko pogłębiały lęk. Dlatego zazwyczaj wieczorami włączała telewizor lub radio, popijała herbatę, czasami zaczytywała się w jakiejś książce i starała się nie myśleć o tym za wiele. Pewnie powinna zwierzyć się córce, ale nie chciała popsuć jej wymarzonego wyjazdu swoimi niepokojami.

– Stara, głupia baba ze mnie – mruknęła do siebie, przełączając bezmyślnie kolejne stacje radiowe. – Trzeba było sobie sprawić psa.

Nacisnęła pstryczek nocnej lampki, wstała wolno z fotela, po czym podeszła do okna, by zasłonić rolety. Przez chwilę zmagała się z kulkowym łańcuszkiem, który lubił sprawiać problemy, ale w końcu mechanizm dał za wygraną, a kilka plastikowych kulek posypało się na podłogę. Naraz zamarła wpatrzona w bezruch za oknem. Jej wzrok nie był doskonały, na dworze było już ciemno i padało, ale zdało jej się, że ktoś oddala się od domu w stronę ulicy. Przez moment dostrzegła niewyraźną sylwetkę ciemno ubranej postaci, gdy ta po przejściu przez furtkę na chwilę znalazła się w świetle latarni.

Kobieta w pośpiechu zasunęła do końca roletę. Chwyciła leżący na stoliku telefon, przesuwając palcami po klawiszach. Zadzwonić do córki? Na policję? Nie lubiła nikogo niepokoić. Nie lubiła też sprawiać problemów.

– Pewnie jaki pijak, pomylił domy… – rzuciła, odkładając komórkę na miejsce. – Policja powie, że stara baba niedowidzi, zwidy ma… Może i racja.

Mimo tego posprawdzała wszystkie okna, zamknęła dwukrotnie na klucz drzwi i w końcu, grubo po północy, zdecydowała się pójść spać. Po chwili niespokojnego wiercenia się w łóżku, wstała i zamknęła na klucz drzwi do swojego niewielkiego pokoiku, w którym sypiała. I dopiero wtedy zmęczenie ją dopadło, nerwy nieco puściły i Hanna położyła się trochę spokojniejsza na swoim wąskim, poskrzypującym łóżku. Tej nocy, mimo senności, nie zmrużyła już oka.

Poznań

18 października

Godzina 23.40

Barman postawił przed Mariką trzy kolorowe szoty. Jeden miał intensywnie niebieską barwę, drugi był czerwony od soku malinowego, trzeci wyglądał jak najzwyklejsza, czysta wódka, nie wyróżniając się niczym poza leżącą na kieliszku ćwiartką cytryny.

– Dzięki. – Marika uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny, który już zajął się przygotowywaniem drinków dla innych klientów. – Zero zainteresowania – mruknęła, wypijając pierwszego szota.

Chwyciła w dłoń drugiego, tego o malinowej barwie, jednak w tym samym momencie ktoś przepchnął się obok niej, by dostać się do baru, a zawartość kieliszka, którą Marika trzymała już niemal przy ustach, znalazła się na jej błękitnej krótkiej sukience.

– Ty, ruda! – krzyknął chłopak, zdecydowanie młodszy od niej, z postawionymi na żel jasnymi włosami. Zdecydowanie za młody, żeby leganie przebywać w tym klubie. Wpatrywał się z wściekłością w rękaw koszuli, na której widniało kilka czerwonych kropel. – No, kurwa, nie wierzę! – warknął, wymachując ręką.

Marika uniosła się nagle z barowego krzesła, z równie wielką wściekłością patrząc na swoje ubranie. Pod dekoltem na cienkim materiale malowała się sporych rozmiarów plama.

– Ty kretynie! – odkrzyknęła. – Gówniarz ślepy! Zaraz ten kolejny szot wyląduje na tych twoich tlenionych włoskach!

Musiała złapać się kontuaru, bo wysokie obcasy jej butów niebezpiecznie się pod nią zachwiały. Wiedziała, że nie brzmi groźnie. Była kompletnie wstawiona, a nogi ledwie utrzymywały ją w pionie.

– Lepiej spójrz na siebie, ruda wiewióro. Masz jeszcze szota. – Podsunął w jej stronę ostatni kieliszek. – Może po nim zdechniesz na środku tego parkietu.

Marika była wściekła. Chciała coś odpowiedzieć, ale przez dłuższą chwilę wpatrywała się tylko bezmyślnie w wirującą przed jej oczami twarz chłopaka. I zanim zdążyła wymyślić coś sensownego, któryś z towarzyszy winowajcy całego zdarzenia odciągnął go na bok.

– Jest kompletnie nawalona – mruknął, a blondyn otaksował ją krytycznie wzrokiem, po czym za radą kolegi stracił zainteresowanie dziewczyną, składając zamówienie barmanowi.

Marika otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Popatrzyła tępo na sukienkę, wzruszyła ramionami i wypiła ostatniego szota, zagryzając go cytryną. W zasadzie to było jej wszystko jedno.

Odeszła od baru chwiejnym krokiem, obijając się o tańczących ludzi.

– Aśka – jęknęła, przeciągając samogłoski. – Gdzie ty jesteś…?

Opadła bez sił na podest, na którym roznegliżowane dziewczyny próbowały zademonstrować swoje umiejętności taneczne. W rzeczywistości mało które z nich wyglądały, jakby faktycznie tańczyły. Raczej jakby starały się utrzymać równowagę i nie runąć przy tym na ziemię. Marika pomyślała, że gdyby poszła teraz w ich ślady, to pewnie wyglądałaby równie komiczne jak one. Zbyt pijana nawet nie zareagowała, kiedy te wyraziły swoje oburzenie, gdy zajęła im miejsce do pokazywania swych wątpliwych zdolności. Nie ruszyła się ani o centymetr, aż tancerki były zmuszone przesunąć się w inną stronę.

Było głośno. Za głośno. Muzyka dudniła bez przerwy, a Marika czuła coraz bardziej ogarniające ją zmęczenie. Oparła głowę na kolanach, zamykając oczy. Nawet wtedy miała wrażenie, że wszystko wokół wirowało i bujało się. Jak na statku na wysokich falach.

Ktoś szturchnął ją w ramię. Raz. Drugi. Zaklęła pod nosem, ale w końcu wyprostowała plecy, błądząc rozbieganym wzrokiem po otoczeniu.

– Tutaj! – Dobiegł ją głos z lewej strony. – Żyjesz?

– Co?! – Marika uniosła głowę, próbując przekrzyczeć jakiś popowy kawałek.

Nad nią pochylał się młody mężczyzna z lekkim zarostem, o ciemnych włosach i zmarszczonych brwiach.

– Pytałem, czy żyjesz – powtórzył głośniej.

– Eeej! – zawołała nagle, wstając zdecydowanie zbyt gwałtownie. Zatoczyła się tak bardzo, że jej nowy towarzysz musiał ją podtrzymać. Pokręcił głową z dezaprobatą. – Ja cię… no, znam. Chyba. Albo nie. Och – westchnęła, opadając ponownie na podest. – Spać mi się chce. I rzygać.

– Jestem Krystian – rzucił, odpychając od siebie jakąś skaczącą po parkiecie dziewczynę, która wyraźnie zapomniała, że nie jest na sali sama. – Kumpel ze studiów.

Marika przez chwilę siedziała, milcząc. Krystian już myślał, że zasnęła, ale wtedy odezwała się bełkotliwym głosem:

– Aaa! No jakbym mogła cię zapomnieć. Ten, któremu na pierwszym roku odmówiłam, bo był strasznym sztywniakiem i…

Krystian splótł ręce na klatce piersiowej i prychnął.

– Widzę, że jednak nie potrzebujesz pomocy – powiedział, odwracając się ostentacyjnie na pięcie.

Marika w nagłym przebłysku świadomości, nie rozumiejąc nawet, co Krystian do niej powiedział, rzuciła się za nim, chwytając go za ramię. Ścisnęła je kurczowo, gdy stłumiony przez alkohol zdrowy rozsądek podpowiedział jej, że zaraz może wywrócić się na oczach dziesiątek pijanych ludzi. A pijani ludzie zaskakująco dobrze potrafili uwieczniać takie zdarzenia. A potem pokazywać innym, niepijanym.

– Och, żartujesz chyba, z nieba mi spadłeś. Bo ten, z Aśką byłam – zaczęła, rozglądając się po klubie. Błysk reflektorów drażnił oczy. – A ona spotkała jakąś paczkę z liceum i się rozdzieliłyśmy. Chyba – zastanowiła się chwilę. - No szukałam jej. Ale… Kurczę, ona chyba mówiła, że zmieniają klub.

Krystian uniósł rozbawiony kąciki ust. Wyplątał się z jej uścisku na przedramieniu, przyglądając się chwilę, jak dziewczyna chwieje się na nogach.

– Chodź, trzeba cię zabrać do domu.

Marika zaśmiała się krótko. Krystian ruszył przed siebie i dopiero po paru krokach zorientował się, że ruda stoi w miejscu. Stojąc tam niczym lalka, w przekrzywionej z lekka sukience i rozmazanym makijażu, wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Westchnął, poklikał szybko na telefonie, zamawiając ubera, i wrócił do Mariki, która zdążyła już, po raz kolejny zresztą, usiąść na podeście.

– Poczekaj tu, okej? – powiedział, kucając przed nią i próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. – Powiem znajomym, że wychodzę, i zaraz cię stąd zabiorę. Rozumiesz?

Nie rozumiała, ale pokiwała głową.

Krystian nie przewidział tego, że te parę minut wystarczyło, aby Marika pogrążyła się w pijackim śnie. Gdy wrócił, siedziała z pochyloną głową, twarz zakrywały jej długie, posklejane i rozczochrane włosy. Krystian odgonił faceta, który próbował do niej zagadywać, a sam wziął Marikę pod ramię, potrząsnął nią, bezskutecznie, aż zrezygnowany uniósł cały jej ciężar i zaczął prowadzić do wyjścia. Była na tyle świadoma, żeby poruszać nogami, ale poza tym nie wykazywała żadnych innych oznak kontaktowania ze światem.

Kiedy Krystianowi udało się w końcu zarzucić na ramiona dziewczyny kurtkę, wyprowadzić z klubu i podnieść parę razy z ziemi, gdy stwierdziła, że ma ochotę na odpoczynek, zdał sobie sprawę, że to wcale nie koniec problemów. I o ile wędrówka do samochodu ze słaniającą się na nogach dziewczyną okazała się drogą przez mękę, o tyle później zaczęły się znacznie większe trudności.

– Adres, Marika. – Krystian zaczynał tracić cierpliwość. – Podaj ten cholerny adres!

Siwy taksówkarz bębnił znudzony palcem w kierownicę.

– To dokąd? – zagadnął od niechcenia.

Krystian spojrzał z rezygnacją na rudą, która oparta o drzwi samochodu cicho pochrapywała. Potrząsał ją tyle razy, aż w końcu zwątpił, że cokolwiek uda mu się tym sposobem osiągnąć.

– Dobra. – Krystian wyprostował się na swoim siedzeniu, wzdychając głośno. – Niech pan jedzie na Glebową.

Gdy jechali, a ciszę przerywała tylko cicha melodia dobiegająca z radia i niezwykle irytujące pikanie samochodu, Krystian walczył ze sobą, żeby zachować spokój. Poczuł się naprawdę zmęczony tym wieczorem.

– Dlaczego pan nie zapnie pasów? – zapytał niby od niechcenia, ale w środku aż się w nim gotowało. A naprawdę rzadko wpadał w złość.

Taksówkarz chwilę milczał, odzywając się końcu spokojnym głosem:

– Jak już tyle lat jeżdżę, chłopcze, że państwo nie będzie mi mówić, co muszę, a czego nie muszę. Nie chcę zapinać pasów, to nie będę.

To zakończyło jakiekolwiek dalsze dyskusje.

Krystian podziękował kierowcy i z ulgą wyszedł na zewnątrz, wyprowadzając przysypiającego rudzielca z samochodu. Na chwilę przystanął, marszcząc brwi. Było grubo po północy, a wydawało mu się, że w domu naprzeciwko spod szczeliny w rolecie widać światło.

– Staruszka długo nie śpi – mruknął, po czym popatrzył na Marikę z lekkim rozbawieniem. – Chodź, dzieciaku, położymy cię do wyra.

Poznań

Piątek, 19 października

Godzina 11.25

Marika obudziła się z bólem głowy. Jęknęła, obracając się na plecy, by uciec od słońca przeciskającego się przez rolety. Chwilę leżała ze wzrokiem wbitym w biały sufit, zastanawiając się, czy to już ten moment, gdy musi biec do łazienki zwrócić zawartość żołądka. Wkładając w to niemal wszystkie swe siły, wyciągnęła rękę w poszukiwaniu telefonu, ale jej dłoń trafiła jedynie w pustą przestrzeń obok łóżka. To sprawiło, że kac odszedł chwilowo na drugi plan, a w jej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. To nie był jej pokój.

Usiadła tak szybko, że aż zakręciło się jej w głowie i ogarnęła ją kolejna fala mdłości. Spojrzała na siebie w panice. Nadal miała na sobie sukienkę i pozaciągane rajstopy, dostrzegła też torebkę leżącą na biurku naprzeciwko.

Niepewnie stając na nogach, podeszła do małej torebeczki na łańcuszku i wyciągnęła z niej telefon.

– Cholera – mruknęła, siadając na krześle i wpatrując się z konsternacją w dwadzieścia siedem nieodebranych połączeń. – Aśka mnie zabije.

W pierwszym odruchu chciała od razu oddzwonić, ale zaraz zorientowała się, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. I w zasadzie nie wiedziała, co powiedzieć.

– O! – Drzwi od pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. – Nasza mała alkoholiczka nie śpi.

Marika wlepiła wzrok w stojącego kilka kroków od niej mężczyznę.

– O, Krystian.

Czuła, że zabrzmiało to głupio, ale tylko tyle była w stanie z siebie wydusić, gdy w głowie próbowała posklejać rozsypane elementy układanki z poprzedniego wieczoru.

– Herbata z cytryną – powiedział z kpiącym uśmieszkiem, stawiając kubek przed zdezorientowaną Mariką. – To też, łyknij, pomoże na kaca.

Marika bez zastanowienia pociągnęła łyk naparu. Skrzywiła się, parząc sobie język.

– Położyłem cię w moim pokoju, żebyś po obudzeniu nie zeszła na zawał, że ktoś cię uprowadzić czy coś… Ale chyba i tak niewiele ogarniasz.

Nie ogarniała. Praktycznie niczego. Poza tym, że poczuła się bezpieczniej, gdy uświadomiła sobie, że najpewniej nie padła ofiarą żadnego gwałtu i nie trafiła do domu obcego faceta, tylko do dobrego kumpla ze studiów, u którego parę lat temu zdarzało się jej bywać.

– Wisisz mi co najmniej kolację za uratowanie twojego trupa z tamtego klubu.

Ruda wyszczerzyła się, odwracając wzrok i udając niewinną, ale jej policzki i tak nabrały barwy niemal tak intensywnej jak jej ogniste włosy. Z Krystianem już dłuższy czas nie utrzymywała kontaktu, ale swego czasu byli na tyle dobrymi znajomymi, że mogła tylko dziękować niebiosom, że to on okazał się jej wybawcą.

Krystian wstał, wyciągnął z szafek ręcznik i jakąś szarą koszulkę i rzucił cały zestaw na kolana Mariki.

– Idź zrób coś z sobą, bo patrzeć się na ciebie nie da – rzucił zgryźliwie.

Chciała coś odpyskować, udając obrażoną, ale wtedy poczuła jak wypita herbata poruszyła drastycznie zawartość jej żołądka. Zdążyła uśmiechnąć się przepraszająco i zrzucając rzeczy z kolan na podłogę, pognała do łazienki. Krystian zamknął drzwi. Nie chciał tego słuchać.

– Od kiedy mieszkasz sam? – zapytała Marika, wychodząc z łazienki z turbanem na głowie.

Nadal była blada, oczy miała przekrwione, ale wyglądała na znacznie bardziej żywą niż jeszcze kwadrans temu. Rzuciła swoją brudną, poplamioną sukienkę na fotel, sama rozsiadając się na krześle w jadalni, gdzie Krystian zaserwował jej kromkę z masłem.

– Nie mieszkam – odparł, opierając się o blat. – Ojciec po prostu przeżywa drugą młodość.

Marika już wcześniej zauważyła, że o ile dom Krystiana bije po oczach nowoczesną aranżacją, białymi meblami i sprzętami kosztującymi zapewne kilka tysięcy, o tyle wszystko zdawało się w pewnym stopniu zaniedbane. To jakieś ubrania walające się po podłodze, to niewyciągnięte pranie z pralki, kurz piętrzący się na meblach pewnie już od kilku tygodni.

– A co z twoją mamą? – zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język.

– Wyprowadziła się – prychnął Krystian. – Do Warszawy.

Marika o nic więcej nie odważyła się zapytać. Już w czasach studiów wiedziała, że u jej kolegi sytuacja rodzinna nigdy nie była godna pozazdroszczenia.

– Ale – kontynuował – widzisz ten dom naprzeciwko?

Ruda zerknęła przez okno kuchenne. Po drugiej stronie stał nieodnowiony domek jednorodzinny ze starym ogrodzeniem i zaniedbanym podwórkiem z wąskim chodniczkiem. Wyglądał na niezamieszkany albo zamieszkany przez starszą osobę, która nie miała już siły na zajmowanie się całym domostwem.

– Tam mieszka taka sympatyczna staruszka. – Krystian się skrzywił. – Nie, no serio sympatyczna. Nawet mamy do niej klucz, czasem jej pomagałem, ale już od dłuższego czasu jej córeczka zabiera ją na weekendy do siebie pod Poznań, niedaleko stąd. No i się spiknęli z moim ojcem. A teraz wyjechali na romantyczny wyjazd. – Skrzywił się jeszcze bardziej.

– Nie lubisz jej?

– No niby miła, gada dużo, ale… Chyba chciałbym trochę spokoju. Ledwie się uspokoiło z mamą, a tu już mój ojciec zachowuje się jak zakochany gówniarz. Zwariować można. – Westchnął. – A jak już nie ugania się za tą laską jak szczeniak, to ubija interesy ze swoim kumplem. Świta biznesmenów. Czasem strach wchodzić do domu, jak przy stole zastajesz grono pijanych, zjaranych facetów w garniakach.

– Twój ojciec nie był prawnikiem?

– No i dalej jest. Tyle że jego kumpel, człowiek biznesu, ma sieć hoteli. Gra na giełdzie, hazardzista. A mój ojciec ostatnio bardzo się wkręcił w inwestowanie. No i robią sobie kółko wzajemnej adoracji, spotykają się cztery, pięć osób i wymyślają, jak tu rozmnożyć swoje pieniądze – powiedział z przekąsem. – Ale dla mnie to jakieś jedno wielkie bagno z tego.

Marika zamyślona ugryzła kawałek kromki. Przełknęła z trudem, ale zmusiła się do kolejnego gryza.

– Dlatego czasem dobrze mieć własne mieszkanie i wyrwać się z domowego wariatkowa – stwierdziła z pełnymi ustami.

– A ty nadal w tej kawalerce? – zagadnął Krystian.

Marika odsunęła od siebie talerzyk. Zjadła pół kanapki i żołądek dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że nie powinna na razie jeść więcej.

– W kawalerce. Z kotem. Z siostrą nadal się nie widuję, do rodziców wpadam na święta. – Wzruszyła ramionami. – Pracuję w restauracji w Posnanii, dorabiam, dając korki z angielskiego. Szału nie ma, ale da się żyć. No nic – westchnęła, wstając – będę się zbierać.

Krystian uniósł brwi.

– Wyglądasz jak trup, powinnaś trochę odpocząć.

– I najchętniej zrobię to w swoim łóżku. – Uśmiechnęła się lekko. – Zamówię ubera i będę lecieć. Jak będę w lepszym stanie, to postaram się jakoś odwdzięczyć za ratowanie mojego trupa wczoraj.

Oboje się zaśmiali, a Krystian wyszczerzył zęby.

– To może jakieś spotkanie? – zapytał.

Marika myślami przebiegła po ich całym studenckim życiu. Czy chciała odnawiać tę znajomość? Nie była pewna. Ale to była zbyt trudna decyzja, aby podejmować ją na megakacu. Dlatego, siląc się entuzjazm, odparła:

– Pewnie.

Poznań

Sobota, 20 października

Godzina 12.15

– Wilczak, nudzi ci się?

Marika podskoczyła, gdy zza ściany oddzielającej zmywak od reszty kuchni wyłoniła się szczupła twarz kierowniczki. Pokręciła głową i wybąkując przeprosiny schowała telefon do kieszeni w spodniach. Czekała na odpowiedź od Aśki, z którą toczyły lekki spór o to, kto ponosi winę za czwartkową imprezę. Poza tym w restauracji o tej porze nie było niemal gości, a do tego ciągle czuła, że potrzebuje porządnego snu i odpoczynku. Odprowadzana wzrokiem niezadowolonej kobiety wyszła na salę i rozejrzała się ze znudzeniem. Jedyni goście byli parą starszych ludzi, którzy nieśpiesznie jedli swoje posiłki.

– Marika!

Ruda westchnęła, uśmiechnęła się przepraszająco do gości, którzy zdziwieni krzykiem unieśli wzrok znad swoich talerzy, i zniknęła za barem. Kierowniczka stała zniecierpliwiona z reklamówką i karteczką w wyciągniętej przed siebie ręce.

– Leć z tym na Szczepankowo, kierowca będzie dzisiaj później, a to zamówienie ma być na miejscu na dwadzieścia minut.

– Jasne – mruknęła Marika, starając się ukryć poirytowanie i odbierając pakunek.

To był nie pierwszy raz, gdy żałowała, że kiedykolwiek przyznała się do posiadania prawa jazdy. A przez to co jakiś czas zostawała wyciągana ze swojego kelnerskiego fartucha i wciskana na siłę do starej pandy, która robiła za dostawczy samochód.

Dwa razy nie odpaliła. Dopiero za trzecim pozwoliła na powolne wytoczenie się z podziemnego parkingu.

– Cholerne hopki – zaklęła Marika, w ostatniej chwili dostrzegając próg zwalniający. Jedzenie w styropianowym pojemniku niebezpiecznie podskoczyło na siedzeniu kierowcy.

Dopiero zjeżdżając z ronda w ulicę Glebową, zorientowała się, że znowu została ściągnięta w te okolice. A kiedy zaparkowała na podjeździe naprzeciwko domu Krystiana, zaśmiała się ponuro.

– A to zbieg okoliczności – mruknęła.

Zaczynało padać. Marika zarzuciła kaptur na głowę i zgarnęła jedzenie. Zapewne zimne. Bo w pandzie ogrzewanie lubiło regularnie zawodzić.

Stanęła przed furtką. Nie było dzwonka, a klamka ustąpiła pod naciskiem i drzwiczki stanęły otworem. Poczekała chwilę przed wejściem z obawą, że zaraz rzuci się na nią jakiś pies, ale gdy nie usłyszała żadnego szczekania, postanowiła iść dalej. Przeszła tym wąskim chodniczkiem, nieco powykrzywianym i miejscami zapadniętym, który jeszcze dzień wcześniej podziwiała z okna kolegi. Dom sam w sobie był całkiem ładny. Na podwórku, mimo że zaniedbanym, stała urokliwa altanka, a kawałek przydomowego terenu zdobił niewielki ogródek, w którym staruszka zapewne uprawiała jakieś warzywa. Brakowało tu kogoś, kto zadbałby o tak duży teren, ale w latach świetności pewnie niejeden zazdrościł takiego domostwa.

Marika wcisnęła dzwonek przy drzwiach. Nowych. Czyli ktoś tu starał się poczynić jakieś próby odnowienia tego miejsca.

Kiedy po trzecim dzwonku nikt nie otwierał, zaczęła się nieco irytować. Rozumiała, że kobieta mogła drzemać, może coś oglądać i nie słyszeć albo mieć problemy z chodzeniem, ale Marika sterczała tam już od kilku minut, a deszcz zaczynał coraz intensywniej padać. Spojrzała na karteczkę z adresem, później na tabliczkę wiszącą na domu. Numery się zgadzały. Godzina dostawy też.

Zniecierpliwiona chciała zerknąć przez okno, ale zorientowała się, że wszystkie rolety były zasłonięte. Obeszła dom. Wszędzie to samo.

– Cholera, przecież Krystian mówił, że starucha wyjeżdża do córki w weekendy.

Już odwracała się na pięcie, gdy przypomniała sobie, że jego ojciec miał gdzieś z tą córką jechać. A to by znaczyło, że dowóz obiadu jednak mógł nie być pomyłką. Chyba że nastąpiła zmiana planów, a restauracja nie została o tym poinformowana.

Marika przemarzniętą ręką wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon z zamiarem zadzwonienia do kierowniczki, co z tym fantem zrobić, ale zaraz zrezygnowała. Znała aż za dobrze tę kobietę. Mała, upierdliwa blondynka, która zrzuciłaby całą winę na Marikę. Zresztą obiad był opłacony, mogła więc go równie dobrze zostawić pod drzwiami i zapomnieć o sprawie. Może pod daszkiem przetrwałby jakoś deszcz.

Już chciała zrealizować ten plan, ale skoro znalazła się na tyłach domu, postanowiła spróbować szczęścia tylnymi drzwiami. Zapukała głośno. Odczekała minutę i zaklęła.

– W dupie to mam – zaklęła, naciskając z frustracją metalową klamkę.

Omal nie wpadła przez drzwi, gdy te ku zaskoczeniu Mariki otwarły się do środka. Uniosła brwi, nieco osłupiała, ale gdy z wnętrza domu przywitała ją jedynie cisza, przetarła na wycieraczce buty i przestąpiła przez próg.

– Halo? – zawołała, odstawiając jedzenie na murek oddzielający wąski korytarz od reszty kotłowni. – Przywiozłam zamówienie! – krzyknęła głośniej.

Przed nią, na końcu korytarza, znajdowały się jeszcze jedne drzwi, oddzielające kotłownię od reszty domu. Podeszła do nich, uznając je za przyczynę braku odpowiedzi ze strony mieszkanki. Zawahała się. Wchodzenie do czyjegoś mieszkania nie było dobrze odbierane. Poza tym mogła wystraszyć staruszkę. Z drugiej strony, jeśli kobieta zostawiła drzwi otwarte przez nieuwagę, a jej samej nie było w domu, warto byłoby kogoś o tym poinformować. Mogłaby powiedzieć Krystianowi, Krystian ojcu, a ojciec skontaktowałby się z córką tej kobiety…

Marika była za ciekawska, żeby tak to zostawić.

Przeszła przez drzwi i świecąc telefonem, znalazła pstryczek od światła. Wnętrze domu było całkiem urokliwe. Podłoga wyłożona panelami, ściany odmalowane, a do tego stare meble, zachowane w bardzo dobrym stanie. W normalnych okolicznościach byłoby tam zapewne przytulnie.

– Przepraszam! Dostawa! – zawołała po raz kolejny.

Cisza.

Przez chwilę ruda pomyślała, że tak właśnie bywa w horrorach. Bohaterowie czują, że coś jest nie tak, a i tak pchają się jak głupi prosto w największe zagrożenie. A cała ta sytuacja zaskakująco dobrze wpisałaby się w podobny scenariusz. Nawet mimo wczesnej pory, przez szarugą panującą na zewnątrz, wnętrze domu wyglądało na opuszczone, ciemne i nieco ponure. A przez zasunięte rolety do środka wpadało naprawdę niewiele światła.

– Tu nikogo nie ma – bąknęła Marika, zerkając do kuchni.

Weszła do pokoiku obok, w którym po zapaleniu światła również nikogo nie znalazła. Poza kilkoma szafkami, telewizorem i niepościelonym łóżkiem, nie znalazła tam nic interesującego. Zawiesiła wzrok na tapczanie. Kołdra była odgarnięta, jakby ktoś wstał i już nie wrócił. Staruszka raczej nie wyjechałaby na weekend i nie zostawiłaby pościeli w takim stanie. Nie zdawała się być niechlujna. Wnętrze domu było całkiem zadbane jak na możliwości starszej kobiety.

Marika zaczynała mieć złe przeczucia. A te złe przeczucia tylko się pogłębiły, gdy ostrożnie otworzyła jedyne zamknięte, przeszklone drzwi prowadzące do salonu. Do Mariki doleciał nieprzyjemny zapach. Zdławiła odruch wymiotny, przyświecając sobie telefonem. Światło latarki padło na meblościankę z licznymi szafkami i szufladkami. Dopiero po chwili wymacała włącznik światła.

– Kurwa!

W pierwszym momencie ogarnęły ją zawroty głowy, a nogi się pod nią ugięły, aż musiała podeprzeć się o framugę. Zaraz po tym chciała uciekać, ale sumienie nie pozwoliło jej ruszyć się z miejsca. Siląc się na odwagę, drżąc na całym ciele, zrobiła kilka kroków w głąb pokoju. Jeden krok. Drugi. Aż stanęła w na tyle bliskiej odległości od kanapy, że mogła dokładnie przyjrzeć się leżącej na niej kobiecie.

Na skroni miała niewielką ranę, z której krew spłynęła na siwe, pokręcone włosy. Kobieta była chudziutka, drobna. I blada. Nienaturalnie sztywna. A spod niej dochodził mdlący smród.

Marika stała jak zamurowana. Nie była lekarzem, nie miała pojęcia, jak wygląda martwe ciało. Ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że ta kobieta nie żyje. I to już od jakiegoś czasu. Omiotła przerażona wzrokiem pokój. Na stoliku leżał podłużny futerał z jakim przyrządem w środku, obok otwarta bombonierka, dywanik obok kanapy był nieco zagięty. Lekki bałagan, dwie szafki niedomknięte. Parę kropli krwi na podłodze, kawałek szkła. Marika straciła resztki odwagi i czując, że zaraz się udusi, jeśli nie dostanie się na świeże powietrze, rzuciła się biegiem do drzwi wyjściowych. Przebiegła przez kotłownię i wypadła na zewnątrz, prosto na ulewę i tonący w błocie trawnik. Nie zarzuciła kaptura, twarz oblepiły jej włosy. Było zimno, ale Marika była cała spocona. Łapała oddech za oddechem, aż uspokoiła się na tyle, aby być w stanie wyciągnąć komórkę.

– K… Krystian? – wydukała do słuchawki, gdy zaskoczony mężczyzna odebrał. – Cho… Chodź tu. I zadzwoń na policję. I karetkę. I chodź tu, proszę. Ta kobieta… Ta twoja sąsiadka… Chyba nie żyje.

Poznań

Godzina 20.05

Marika obracała w dłoniach kubek z podwójną melisą. Nie czuła się jednak w żaden sposób uspokojona. Raczej otępiała, jakby to wszystko jej się śniło. Po drugiej stronie ulicy mimo zapadającego zmroku i okropnej pogody nadal krzątała się ekipa śledcza. Policjanci, którzy przepytywali okolicznych mieszkańców, pewnie niewiele zdziałali. Marika szczerze wątpiła, aby ktokolwiek widział coś podejrzanego. Nie brakowało za to licznych gapiów, którzy pod pretekstem spaceru pod parasolem zeszli się z okolicy zobaczyć, co też takiego się wydarzyło. A wiadomo, że plotki miały niesamowitą zdolność rozprzestrzeniania się.

– Ech. – Krystian westchnął, wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi.

Ruda oderwała wzrok od okna.

– I jak tam?

Siedziała u kolegi już którąś godzinę, ale nadal nie mieli zbyt wiele czasu porozmawiać o tym wszystkim. Najpierw było takie zamieszanie, że niewiele z niego pamiętała. Gdy sama uwolniła się od tych wszystkich służb specjalnych, powiedziała, co się wydarzyło i przekonała wszystkich, że nie potrzebuje pomocy psychologa, pomyślała, że może w końcu uda jej się chwilę odpocząć. Ale to był tylko początek. Ojciec Krystiana przywiózł Magdę, Magda wpadła w histerię, gdy Marika powiedziała jej, co się stało, a Krystian starał się wszystkich jakoś uspokoić. W końcu Marika poczuła się tak zagubiona i przytłoczona tym wszystkim, a sama przeżywała niemały szok, że zamknęła się ostatecznie w pokoju kumpla i starała się jakoś to wszystko poukładać w głowie.

– Magda zasnęła – powiedział Krystian, opadając na kanapę. – Ojciec dał jej jakieś środki na uspokojenie. Ale kiepsko z nią…

Ruda pokiwała zamyślona głową.

– Oni nie mieli być w ogóle na jakimś wyjeździe? W sensie twój ojciec i ta Magda.

– Mieli – potwierdził Krystian. – Ale pogoda była tak beznadziejna, że Magda chciała wrócić wcześniej. Dzisiaj popołudniu miała zobaczyć się z mamą… Ojciec, jak wczoraj wieczorem wrócił, był naprawdę wkurzony, że w końcu mieli wykupiony hotel, mogli tam odpoczywać… Zresztą początkowo mieli jechać dopiero za dwa tygodnie, ale Magdzie coś tam w pracy wypadło. No ale teraz ojciec chyba ma wyrzuty sumienia, że się pokłócili.

– Może i dobrze się stało – wtrąciła Marika smętnym głosem. – Jakby mieli dzisiaj dopiero tutaj jechać, wiedząc, co się stało…

Krystian potaknął.

– A ty, jak się czujesz? – zapytał. – Cieplej ci już?

Marika siedziała pod kocem już od dłuższego czasu, wypiła herbatę, a nadal czuła się zziębnięta. Ze swoich ubrań mogła wykręcać wodę. A bluza i za duże o kilka rozmiarów dresy pożyczone od Krystiania nie dawały zbyt wiele ciepła. Zresztą zdawała sobie sprawę, że w pozlepianych włosach i rozmytym makijażu mogłaby wyglądać co najwyżej jak brzydki rudzielec.

– Ujdzie – rzuciła. – Muszę się czymś zająć, nie mogą dłużej o tym myśleć. Dzwoniłam do kierowniczki, to jeszcze mnie opieprzyła, ale w końcu chyba zrozumiała, co się stało i dała mi tydzień wolnego. Nie wiem, czy się cieszyć czy nie.

– Ach, przypomniało mi się. – Krystian wstał gwałtownie, chociaż zaraz dodał nieco markotniejszym głosem: – Chociaż nie wiem, czy to najlepszy moment.

Marika wzruszyła ramionami. Ten moment nie był dobry na cokolwiek. Ale nie mogła na okrągło roztrząsać tego, co się stało.

– Rozmawiałem wczoraj przez telefon z takim gościem. Roman Kowalski, to ten od hoteli – wyjaśnił Krystian. – Ten z kółka adoracji. Ale gościu ma córkę, jedenaście lat jakoś. Chciał, żebym jej pomógł z angielskim, w końcu córeczka musi być najlepsza, ale że ja nie zajmuję się takimi rzeczami, to pomyślałem, że może będziesz chętna. Ale w tej chwili… No, tu masz numer w każdym razie. – Podał rudej karteczkę z nabazgranymi cyframi.

Wzruszyła ramionami.

– Kasa się przyda, a od siedzenia bezczynnie w domu raczej nie będzie mi lepiej. Dzięki. – Uśmiechnęła się, chowając karteczkę do portfela.

Siedzieli chwilę w ciszy przerywanej jedynie tykaniem zegara.

– Tak w ogóle – zaczął Krystian. – Myślisz, że… ktoś ją zabił?

Marikę przeszedł dreszcz, gdy przed oczami zobaczyła ciało staruszki. Nie miało żadnych większych ran, ale nigdy wcześniej nie widziała trupa. A co dopiero trupa w opuszczonym domu w czasie godzin pracy.

– Nie mam pojęcia. Nie widziałam nic szczególnego, zresztą nie przyglądałam się za bardzo. Uciekłam – odparła beznamiętnie. – Chociaż… Na stoliku leżał taki futerał z jakby… długopisem? No i ogólnie panował tam trochę bałagan. Może ktoś czegoś szukał? Popchnął staruszkę, a ta się uderzyła? Na podłodze widziałam jakiś kawałek szkła. Przynajmniej tak mi się wydaje. W sensie, że to było szkło.

– Trochę sztampowe – stwierdził żartobliwie Krystian. Ale żadne z nich się nie zaśmiało. – W każdym razie futerał z długopisem to pewnie pen dla cukrzyków, mój ojciec też takiego używa. Nic nadzwyczajnego.

Marika nagle poczuła się jakoś nieswojo. Była za blisko domu, w którym się to stało. Za drzwiami spała córka ofiary, a do tego dochodził ojciec Krystiana, który mógł być w to wszystko mniej lub bardziej zaangażowany.

– Krystian? – zagadnęła. – Odwieziesz mnie do domu?

– Myślałem, że zostaniesz. – Młodzieniec wyglądał na nieco zaskoczonego. – Na pewno chcesz być dzisiaj sama?

– Jestem przyzwyczajona. Zresztą kot czeka. Kot z pustą miską i brudną kuwetą. Kot, który czeka na swoje codzienne przysmaczki i odkręcony grzejnik do grzania swojego dupska. – Zaśmiała się. – Nie jestem więc sama.

Krystian uśmiechnął się tylko smutno i zgarnął kluczyki od samochodu.

Poznań

Czwartek, 25 października

Godzina 15.40

Czarny passat przemknął obok Mariki, z całym pędem wjeżdżając w pokaźnych rozmiarów kałużę.

– No szlag by to! – krzyknęła ruda, zatrzymując się i wymachując ręką w stronę samochodu, który już zdążył zniknąć z jej pola widzenia. – Grunt to dobre pierwsze wrażenie – burknęła, starając się zetrzeć błotniste kropki ze swoich spodni.

Miała ostatnio szczęście do deszczu. Gdy tylko się gdzieś ruszała, zaczynało padać. A jeśli już, tak jak teraz, udało jej się trafić na nieco lepszą pogodę, to i tak kończyła cała mokra.

Jak na człowieka, który podobno zarządzał siecią hoteli i nie krył się za bardzo ze swoim statusem majątkowym, to Marice wydawało się nieco dziwne, że adres, który jej podano, znajdował się na Polance. Co prawda tutejsze mieszkania nie były małe, zaliczały się też do tych nowoczesnych, ale jednak spodziewałaby się jakiegoś wielkiego domu z basenem niż czegoś, na co może pozwolić sobie każdy lepiej zarabiający poznaniak.

Weszła po kilku schodkach i nacisnęła przycisk na domofonie. Nikt się nie odezwał, ale rozbrzmiał piskliwy dźwięk i drzwi po pchnięciu ustąpiły. Marika znalazła się na zwyczajnej klatce schodowej, przestrzennej, czystej, ale bez windy. Wdrapała się na drugie piętro, rozważając, że nawet taka prosta architektura wygląda lepiej, niż jej stara kamienica.

Zapukała pod odpowiedni numer i już po chwili drzwi otworzyła jej uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczynka. Dosyć niska, z długimi jasnymi włoskami i twarzą pokrytą delikatnymi piegami.

– Chodź, chodź! – zawołała, pociągając Marikę za rękę i wciągając do środka mieszkania. – Mam na imię Zuza! A tam… –  Wychyliła głowę, szukając po pokojach. – Tam gdzieś są moi rodzice.

Marika nieco onieśmielona uśmiechnęła się do dziewczynki.

– Marika.

Poszła za Zuzą do kuchni ze sporym blatem i czarno-białymi szafkami. Tu wszystko zdawało się tak idealnie dopasowane, czyste i w jakiś sposób bogate, że Marika od razu poczuła, że to nie do końca jej miejsce. Jej niewielka kawalerka, do której była przyzwyczajona, znacznie odbiegała od nowoczesnych standardów, wiele jej brakowało i wiele podlegałoby naprawie. A tutaj… Tutaj było trochę jak w innym świecie.

– Kawki, herbatki?

Kobieta, która najwyraźniej przygotowywała obiad, była starszą wersją swojej córeczki. Równie szeroko uśmiechnięta, z lekkimi zmarszczkami i włosami przyprószonymi siwizną. Niższa nawet od niezbyt wysokiej Mariki. A i tak budziła wrażenie kobiety sukcesu. Mimo że chodziła boso po lśniących kafelkach, to Marika nie spotkała dotychczas nikogo, kto chodziłby po domu w garsonce, a przy tym wyglądał w tym tak naturalnie, jakby to była jego druga skóra.

Marika grzecznie odmówiła, zadowalając się szklanką wody.

– Mąż jest w salonie – rzuciła kobieta, której uśmiech nie schodził z ust. – Zuzia, zaprowadź panią.

Dziewczynce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Miała w sobie tyle energii, że Marika zwątpiła, czy będzie w stanie ją okiełznać, gdy przyjdzie czas nauki. Jednocześnie obawiała się, czy dziecko wychowane w takim domu z wyższej klasy społecznej, będzie w ogóle w stanie słuchać kogoś, kto nie reprezentuje sobą jakiejkolwiek pozycji. Jakby nie patrzeć jednak, Zuzia wydawała się tak radosną dziewczynką, że wręcz nie pasowała do chłodu bijącego z modernistycznego umeblowania mieszkania.

W salonie Marika zastała rozpartego wygodnie w fotelu korpulentnego mężczyznę. Mimo wyraźnie zaznaczonego brzuszka, okrągłej twarzy z podwójnym podbródkiem i rysujących się powoli zakoli na głowie, w czarnej koszuli wyglądał w jakiś sposób elegancko. Na widok Zuzi z towarzyszącą jej dziewczyną uniósł wzrok znad laptopa i otaksował Marikę wzrokiem.

– Ty to ta od tego chłopaka? Marika Wilczak?

Marika potaknęła.

– Dzień dobry.

– Siadaj. – Wskazał jej kanapę. Zamknął laptopa i odłożył na stół.

Marika usiadła, a Zuzia rzuciła się obok niej, opierając się wygodnie o duże poduszki.

– Moja córa jest bardzo zdolna, ale w szkole niczego ich nie uczą. Dlatego interesuje mnie wyższy poziom niż ten, co przekazują nauczyciele reszcie tych głupich dzieciaków.

– Jasne, sprawdzę poziom Zuzi i będziemy działać.

Mężczyzna skinął głową, jednak nie odrywał spojrzenia od Mariki, która nieświadoma zaczęła wyciągać z torby jakieś papiery.

– Znasz dosyć dobrze rodzinę Baryckich, prawda?

– Eee – zająknęła się ruda, nieco zaskoczona pytaniem. Położyła kartki na stole. – Jesteśmy znajomymi z Krystianem. Ze studiów.

– Piotrek dzwonił do mnie niedawno. To ty byłaś świadkiem tego morderstwa, prawda?

Marikę przeszedł lekki dreszcz. Nie podobało jej się, że dwójka pierwszych lepszych mężczyzn, z których jeden był jej kompletnie obcy, rozmawia sobie na takie tematy za jej plecami. Sama, gdy wróciła z przesłuchania, miała zamiar więcej nie zagłębiać się w tę sprawę i zostawić wszystko w rękach śledczych. Zresztą, niewykluczone, że tak naprawdę to nie było żadne przestępstwo. Tylko kobieta sama uległa jakiemuś wypadkowi.

– To ja – odparła niechętnie, zerkając na dziewczynkę siedzącą obok. Nie sądziła, że jest to dobry temat dla jedenastolatki. – Możliwe, że to w ogóle nie było morderstwo – dodała.

– Hmm. – Roman zamyślił się, po czym również spojrzał na Zuzę. – Córa, idź pomóc mamie przy obiedzie.

Dziewczynka jęknęła, ale jej ojciec wpatrywał się w nią tak intensywnie, że w końcu dała za wygraną i wykrzywiając usta w dziubek, zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu.

– Nie chcę cię tu przepytywać – zaznaczył szybko, wstając i stawiając przed dziewczyną talerzyk z różnymi rodzajami ciasteczek. – Częstuj się.

Marika podziękowała i z grzeczności wzięła jedno ze słodkości.

– Po prostu pomyślałem, że skoro dzięki małemu zbiegowi okoliczności udało nam się spotkać, to chciałbym z tobą chwilę porozmawiać na ten nieprzyjemny temat – kontynuował mężczyzna, opadając z powrotem na swój fotel.

– Niezbyt chciałabym do tego wracać, jeśli nie ma pan nic przeciwko – powiedziała Marika.

– Tak, tak, domyślam się… Po prostu martwię się o Piotra, dziwnie się zachowuje. O ile sprawa tej martwej kobiety kompletnie mnie nie dotyczy, nawet jej nie znałem, o tyle zdążyłem poznać Magdę. Mieli się ku sobie. A Piotr w końcu zaczynał układać sobie życie.

– Nie rozumiem.

– Piotra denerwowały ciągłe spotkania Magdy z matką. Zamiast spędzać razem wolne od pracy weekendy, Piotrek spotykał się z nami i wyżalał, że ta jego miłość kompletnie go olewa. – Zaśmiał się ponuro. – Martwię się, że po tym wyjeździe mógł zrobić coś… głupiego.

Marika zdała sobie sprawę, że ta rozmowa zmierza w bardzo dziwną stronę i nie była pewna, czy chce w to brnąć. Niemniej nie mogła się okłamywać, że w głębi duszy ta w jakiś sposób ją interesowała. I nie dawała spokoju.

– Czytałam w Internecie, że to mogła być hipoglikemia – mruknęła Marika niepewnie. – Znaczy… Na stoliku leżała bombonierka, może wstrzyknęła sobie za dużo insuliny… Pomyliła się albo nie dowidziała. Sama nie wiem – zamilkła, gdy zdała sobie sprawę, że nie powinna takich rzeczy mówić obcemu człowiekowi.

– To wszystko można sfingować…

Marika wstała nagle, czując przepływ oburzenia.

– Pan Piotr to ojciec Krystiania! Może nie znam go za dobrze, może miał problemy rodzinne, ale… Nie sądzę, żeby z takiego powodu zrobił coś takiego… –  dodała mniej przekonana.

– Nie unoś się, dziecko – uspokoił ją Roman, pokazując ręką, by usiadła. – Chodzi mi o to, że jeśli zauważyłabyś, że ma jakieś problemy, że jakieś podejrzenia się na niego kierują, to daj mi znać. Znam dobrych prawników, a sam pewnie nie będzie miał tyle honoru i odwagi, żeby się zwrócić do mnie o pomoc. Chociaż mam oczywiście nadzieję, że to tylko moje bezpodstawne obawy – zaznaczył.

Marika wzięła kolejne ciasteczko, aby ukryć zdenerwowanie. W rzeczywistości ciężko jej było cokolwiek w tym momencie przełknąć. Uznając temat za zakończony, odważyła się zapytać:

– To… Może przejdziemy do umiejętności Zuzi.

Roman uśmiechnął się ciepło, skinął głową, wstając i udając się do swojego gabinetu. Zanim jednak zniknął za drzwiami, zawołał córkę, która natychmiast z błyszczącymi oczami wychyliła się zza progu. Marika nie miała wątpliwości, że ten mały chochlik wszystko słyszał.

Poznań

Sobota, 27 października

Godzina 15.25

Krystian przysłuchiwał się z rosnącym niedowierzaniem słowom dobiegającym z jego telefonu. Im dłużej rozmawiali, tym bardziej chciał się rozłączyć. Ale cierpliwie wysłuchiwał tego, co chciała mu powiedzieć, aby w końcu samemu móc wygłosić, co o tym wszystkim sądzi.

– Zwariowałaś, wiesz? – przerwał jej, gdy jego wyrozumiałość zaczęła się zbliżać niebezpiecznie do granic wytrzymałości. – Oskarżasz mojego ojca!

Po drugiej stronie słuchawki na chwilę zapadła cisza.

– Och, nikogo nie oskarżam! – zaprzeczyła natychmiast Marika. – Po prostu… Wszystkie źródła mówią, że to było włamanie.

– Nie pierwsze w tej okolicy – dodał zirytowany Krystian. – Ktoś już wcześniej próbował. A to oznacza, że najprawdopodobniej zabójstwo tej kobiety nie było głównym celem.

– No tak – potwierdziła ruda ze stoickim spokojem. Wiedziała, że to dla jej kolegi drażliwy temat, ale już tak długo ją ta cała sytuacja męczyła, że musiała z kimś o tym porozmawiać. – Czyli ktoś potrzebował pieniędzy albo czegoś szukał. W każdym razie może spanikował, gdy zobaczył, że Hanna się obudziła?

– Albo ktoś nie miał pojęcia, że jest w ogóle w domu. A mój ojciec doskonale o tym wiedział.

– To jest jedna z możliwości – przytaknęła. – Ale skoro śmierć nastąpiła podobno spowodowana hipoglikemią, to znaczy, że ktoś musiał umieć posługiwać się penem. Może nie miało jej to zabić tylko… uśpić?

– Bez sensu, Marika – warknął Krystian. Miał serdecznie dość ostatnich tygodni. Ojciec prawie z nim nie rozmawiał, Magda przyjeżdżała czasami na dzień lub dwa, by płakać całymi godzinami. A on po prostu obserwował to wszystko i starał się unikać kontaktu z kimkolwiek. – Mój ojciec może ma ostatnio bzika na punkcie pieniędzy, ale ma ambicje, a nie zajawkę na kryminalistę! A to, że umie wstrzyknąć insulinę? W Poznaniu jest mnóstwo cukrzyków, lekarzy, pielęgniarek, którzy również się doskonale na tym znają. Zresztą to żadna wielka sztuka.

– Ja to wszystko rozumiem, Krystian – powiedziała Marika niepewnie. – Tylko… To wszystko zdarzyło się najprawdopodobniej w noc z piątku na sobotę. Myślisz, że staruszka nie zamknęłaby drzwi? Były otwarte. Ktoś musiałby mieć klucz albo…

– Albo wytrych. Albo staruszka ma ponad siedemdziesiąt lat i zdarza jej się zapominać o takich rzeczach. Albo jeszcze nie szła spać! – Ostatnie słowa niemal wykrzyczał. – Wybacz, Marika, ale nie mogę tego słuchać.

Nie poczekał na jej odpowiedź, tylko rozłączył się i sfrustrowany rzucił telefon na łóżko. Czy naprawdę nie mógł mieć odrobiny spokoju? Ale jedna rzecz z tych wszystkich absurdów, jakie opowiadała Marika, wydała mu się męcząca. Musiał ją sprawdzić. Jeśli tego głupiego klucza nie byłoby na miejscu, to mogłoby wiele wyjaśniać. A przynajmniej dać jakiś cień podejrzeń, że został skradziony. Nikt tego klucza nie ruszał już od dawna, Krystian rzadko bywał u Hanny, od kiedy Magda zaczęła poświęcać matce znacznie więcej czasu. Tylko nawet jeśli klucza by nie było, to lista podejrzanych mogłaby być naprawdę długa. Przez dom Krystiana przewijało się naprawdę sporo osób.

Wyszedł na korytarz, starając się pozostać niezauważonym przez siedzących przy stole w jadalni mężczyzn. Jego ojciec, skrywając twarz w dłoniach, podparty łokciami o blat, najwyraźniej starał się dać Romanowi do zrozumienia, że nie jest zainteresowany dalszą rozmową. Krystian zignorował ich i przemknął za ścianą, obok sypialni ojca, w którym spała Magda. Ostatnio, jeśli nie musiała czegoś załatwiać, to albo spała, albo płakała. A Krystian zaczynał czuć się jak intruz we własnym domu.

Z mieszanymi uczuciami spojrzał na haczyki przy drzwiach wejściowych, na których wisiały wszystkie potrzebne klucze. W tym ten do domu Hanny. Nadal jednak podejrzewał, że włamywacz miał swoje sposoby dostawania się do środka, bez używania kluczy, albo po prostu Hanna nie zamykając drzwi, ułatwiła mu tylko sprawę.

Wzruszył ramionami z zamiarem wrócenia do swojego pokoju. Obejrzenia jakiegoś filmu i zapomnienia o tym całym wariatkowie, jakie go otaczało. Zatrzymał się jednak przy jadalni, skryty za ścianą, zaciekawiony, o czym też tak rozprawiają mężczyźni.

– Stary, odwaliło ci do reszty – powiedział Piotr, prostując się na krześle. – Jak mówię, że nie mam problemów, to nie mam. Martwię się Magdą, mieliśmy sporo do załatwienia, do tego przesłuchanie, pogrzeb. Jestem zmęczony i tyle.

Roman coś odpowiedział, ale Krystian ze swojej pozycji nie zrozumiał, co powiedział siedzący do niego tyłem mężczyzna. Stracił zainteresowanie. Potrzebował drzemki. Bardzo długiej drzemki, najlepiej takiej, która przeniesie go do jakiejś innej rzeczywistości.

Krystian zerwał obudzony nagłym krzykiem. Nie wiedział, jak długo spał, ale sądząc po samopoczuciu, zdecydowanie za krótko, żeby wypocząć. Sam z zaskoczeniem stwierdził, że nie był nawet zbytnio zaciekawiony powodem hałasów, ale ojciec mógł potrzebować pomocy w uspokojeniu Magdy. Ta kobieta naprawdę często ostatnio wpadała we wściekłość, a jej wahania nastroju stawały się nieprzewidywalne.

Uchylił drzwi, wpatrując się zaspanymi oczami w scenę rozgrywającą się na korytarzu. Magda stała przed sypialnią Piotra, w koszuli do kolan, z rozczochranymi kręconymi włosami, zaciskając na czymś palce i mierząc wściekłym spojrzeniem w ojca Krystiana. Mężczyzna za to stał jak słup soli, wyraźnie zdezorientowany. Roman opierał o ścianę za jego plecami, z rękami w kieszeniach, z zaciekawieniem przypatrując się sytuacji. Najwyraźniej potraktował to jako spektakl i świetnie się bawił, obserwując całą aferę.

– Co się stało? – zapytał Krystian ochrypniętym głosem.

Dopiero wtedy wszyscy zorientowali się, że przepatrywał się sytuacji od dłuższej chwili.

– Krystian… – zaczął jego ojciec, ale szybko został zagłuszony przez kobietę.

– To! To znalazłam na półce u twojego ojca! – krzyknęła, wymachując czymś błyszczącym.

Krystian tylko mógł się domyślać, że to jakaś biżuteria. Może naszyjnik.

– To z pamiątek mojej mamy! – krzyczała dalej, a jej twarz zrobiła się wściekle czerwona. – Jak… Jak mogłeś, ty dupku pierdolony! Jak… – Z jej oczu poleciały łzy, zaniosła się szlochem, kucając pod ścianą.

Piotr chciał ją pocieszyć, rzucił się ku niej, ale wtedy wściekła się jeszcze bardziej odtrąciła go i krzyknęła coś, że zadzwoni po policję. Wstała zapłakana, miotając się i szukając swojej torebki, gdzie najpewniej miała telefon.

– Madzia, porozmawiajmy – prosił zrozpaczony mężczyzna. – Myślisz, że gdybym ja to zrobił, to zostawiałbym dowody pod twoim nosem?

Magda nie słyszała. Była roztrzęsiona, a zaciskając z całych sił pięść z naszyjnikiem w środku, wpadła w taką histerię, że Krystian zastanawiał się, czy nie lepszym wyjściem będzie zadzwonienie na pogotowie. Nie wierzył w winę ojca. To było bez sensu. A jednak w całej tej sytuacji zaczął odczuwać lęk, że mimo niewinności ojca, cała ta sprawa może się znacznie skomplikować przez ten głupi naszyjnik. Bardzo skomplikować. I kto wie, jak skończyć.

Sam chciał spróbować przemówić Magdzie do rozsądku, aby spokojnie wszyscy usiedli i wysłuchali tego, co Barycki ma do powiedzenia, ale zanim zdążył się ruszyć, zareagował dotychczas nieodzywający się Roman.

– Madzia. – Złapał ją za ramiona. – Piotr to mój kumpel jeszcze z liceum. Nawet jeśli popierdzieliło mu się coś w głowie, to chyba powinniśmy go posłuchać?

Magda popatrzyła zapłakana, zza posklejanych rzęs, na mężczyznę, ale po chwili wahania chwyciła jego dłoń i rozdygotana, pociągając nosem, pozwoliła się poprowadzić do stołu. Krystian odprowadził ich wzrokiem. Wymienił spojrzenie z ojcem. Żadne z nich nie wiedziało, co się właśnie wydarzyło.

Poznań

Godzina 16.25

Marika przypatrywała się, jak dziewczynka rozwiązuje kolejne zadanie. Rzeczywiście była zdolna i bystra. I mimo ogromnych pokładów energii, gdy przychodziło do nauki, rzadko kiedy stawała się rozkojarzona. Może i mieszkanie, i rodzice Zuzy nieco Marikę peszyli, ale praca z jedenastolatką okazała się czystą przyjemnością. Nie marudziła, robiła mało błędów, słuchała wszystkiego, co ruda miała jej do powiedzenia. A czasami po nauce Zuzia lubiła poopowiadać różne historyjki i opowieści ze szkoły. To pozwalało Marice oderwać się nieco od swojego monotonnego życia i wrócić wyobraźnią do dawnych lat. To było całkiem miłe.

– Masz błąd – powiedziała Marika, zaglądając w zeszyt ze starannym pismem dziewczynki.

– W trzeciej formie ma być? – Dziewczynka od razu wypatrzyła, o co Marice chodziło.

Ruda skinęła głową i przeciągnęła się na krześle. Zuzia skończyła ostatnie zadanie i przesunęła zeszyt przed Marikę, aby ta sprawdziła wszystkie zadania. Dziewczynka podparła główkę na dłoniach, z markotną miną przypatrując się swojej nauczycielce, która od czasu do czasu zaznaczała coś czerwonym długopisem.

– Nudzi mi się tu czasami, wie pani? – odezwała się Zuzia niespodziewanie.

Marika uniosła zaskoczona głowę. Pierwszy raz widziała Zuzę, na której twarzy nie gościł uśmiech.

– Tu? – zapytała Marika. – Coś się stało?

– Nieee – mruknęła dziewczynka, przeciągając samogłoski. Owijała kosmyki długich włosów na palcach. – Kiedyś mieszkaliśmy gdzie indziej. Pod Poznaniem. Mieliśmy taki duży dom! I basen! I takie duże podwórko! I moja kochana Saba tam była!

– Saba?

– Mój wilczur! – zawołała podekscytowana, najwyraźniej przypominając sobie przyjaciela. – Ale musieliśmy go oddać ciotce, bo w bloku nie miałby warunków. Tak mamusia powiedziała – dodała smętnie.

Marika zaintrygowana oderwała się na chwilę od sprawdzania pracy.

– A co się stało, że już tam nie mieszkacie?

Zuza wygięła usta w dziubek. Chyba była lekko zdenerwowana, ale i tak przy tym wyglądała uroczo.

– Mamusia mówiła, że tata ma problemy… Że musimy wynająć jakimś obcym ludziom nasz dom, żeby mógł poradzić sobie z tymi problemami. Na początku mieliśmy sprzedać nasz dom! – powiedziała z dziecięcym oburzeniem. – Ale mamusia się nie zgodziła. Krzyczała i w końcu ojciec ustąpił i zgodził się na wynajem. No i zamieszkaliśmy tutaj, bo mamusia ma tu blisko do pracy. I przynajmniej jest ładnie.

Marika z niemałym zaskoczeniem słuchała słów dziewczynki. Z dotychczasowych informacji miała nieco inną wizję rodziny Kowalskich. Wizję rodziny idealnej z mnóstwem pieniędzy, doskonałymi relacjami, kochaną córeczką, która jest oczkiem w głowie tatusia. Tymczasem okazało się, że Roman z wysokim stanowiskiem w dochodowej pracy nie był takim cudownym ojcem. Ruda przypomniała sobie, jak Krystian wspominał coś o tym, że mężczyzna lubi pobawić się w hazard i grać na giełdzie. To mogło by częściowo wyjaśniać, skąd wzięły się problemy finansowe. Jednak jak bardzo sytuacja musiała stać się krytyczna, skoro byli zmuszeni przeprowadzić się z pięknego domu do ładnego, acz niezbyt dużego mieszkania?

– Tutaj nie mam tylu znajomych, rzadko ktoś mnie tu nie odwiedza… –  narzekała Zuza. – A tata… Tatuś ostatnio jest dziwny. Znaczy zawsze trochę był.

– Co masz na myśli? – zagadnęła zaciekawiona Marika.

– Czasami przychodzi późno w nocy. I potem się dziwnie zachowuje. Czasami śmierdzi strasznie. I potem na mnie krzyczy, bez powodu.

Wpatrując się w zasmuconą twarzyczkę dziewczynki, którą ta starała się bezskutecznie skryć za zasłoną włosów, Marika naprawdę chciała jej jakoś pomóc. Ale nie miała pojęcia jak. Nie przypuszczałaby nawet wcześniej, że takie roześmiane, energiczne dziecko może mieć tyle problemów i przykrości w życiu.

– Rozmawiałaś o tym z mamą?

– Mamusia mówi, że to przez tatę te problemy. I że tatuś obiecał, że niedługo te problemy się skończą – odparła Zuzia z zamyśloną miną. – I mówiła, że muszę być dzielna.

Pocieszanie nigdy nie było mocną stroną Mariki, ale na szczęście dziewczynka zeskoczyła z krzesła, znikając po chwili w swoim pokoju. Najwyraźniej sama nie chciała dłużej ciągnąć tego tematu. Ruda nieco wybita z rytmu wróciła do sprawdzania zadań. Była niemal pewna, że w wieku Zuzi sama popełniała znacznie więcej błędów. I na pewno na niższym poziomie znajomości języka.

Dorysowała na dole kartki uśmiechniętą buźkę z dopiskiem znakomicie i odsunęła na bok zeszyt, aby jej uczennica mogła sobie wszystko na spokojnie przejrzeć.

– Zuza? – zawołała Marika.

W domu nikogo nie było poza nimi. Jak to dziewczynka wcześniej ujęła, częściej bywała tutaj sama niż z zapracowanymi rodzicami. Marika nie uznawała tego za zbyt dobre wychowanie, a pozostawianie jedenastolatki tak często bez opieki nie wydawało się odpowiedzialne. Ale co jej było do tego? Przychodziła na zajęcia, Zuza jej otwierała i przerabiały kolejne materiały. Przynajmniej nie musiała męczyć się i stresować pod ciężkim spojrzeniem jej ojca albo bezustannie wymieniać się uprzejmościami z matką dziewczynki. Zdecydowanie spokój i puste mieszkanie bardziej odpowiadały Marice. A dotychczas ani Zuzia, ani jej rodzice nie mieli zastrzeżeń, co do jej pracy.

Zuza wybiegła z pokoju podekscytowana, trzymając coś w zaciśniętej rączce.

– Bardzo dobrze zrobione zadanie – podsumowała Marika, poklepując dłonią zeszyt. – Napisałam ci, co masz zrobić na kolejne zajęcia. A tak, to koniec na dziś.

Dziewczynka pokiwała szybko głową, zerknęła na zeszyt, uśmiechnęła się i zaraz straciła zainteresowanie zadaniami.

– Pokażę pani coś! – zawołała, nakrywając jedną dłoń drugą. – Ale ciii! To taka tajemnica.

Marika wygięła kąciki ust ku górze. Ta mała była naprawdę wulkanem pozytywnej energii.

– No dobrze, to pokaż ten twój mały sekret.

Zuza podskakując radośnie, odwróciła się plecami do Mariki, ale zaraz wróciła do poprzedniej pozycji z wyciągniętą przed siebie rączką. Na małych, smukłych paluszkach połyskiwał śliczny złoty pierścień z naprawdę sporym bursztynem, w którym mieniły się piękne wzory. Pierścionek był za duży, za ciężki i nijak nie pasował do tak młodej osóbki, ale Marika nie zwróciła na to większej uwagi.

– Pierścień godny królowej – zaśmiała się ruda, ku uciesze dziewczynki.

– Ładny, ładny, prawda?!

– No pewnie, prawdziwy skarb. Skąd ty takie piękności masz?

Zuzia dla efektu rozejrzała się na boki, czy przypadkiem nikt ich nie podsłuchuje, i pochyliła się nad Mariką z udawaną konspiracją.

– Bo ja – zaczęła szeptem Zuza – czasami, jak tatuś nie patrzy, zakradam się do jego gabinetu! – Wskazała ruchem głowy na ciemne, mahoniowe drzwi znajdujące się w kącie salonu.  – Jak tatuś zapomni zamknąć ich na klucz albo jak czasami jest kuchni… On ma tam taki superwielki fotel, na którym można się kręcić! – mówiąc to, odsunęła się od Mariki i zrobiła kilka obrotów na środku pokoju.

Marika Wilczak zaczynała mieć w tym momencie przeczucie, że wolałaby już wyjść z tego mieszkania. Dopadł ją dziwny ścisk żołądka.

– No i ostatnio rozmawiali z mamusią w kuchni – kontynuowała podekscytowana Zuzia. – No to ja do gabinetu! Tam się tak świetnie bawi! Jak w prawdziwym biurze! Wielki komputer, tyle szafek, och! No i prowadzę ważną rozmowę biznesową i potrzebuję wyjąć odpowiednie dokumenty z szuflady!

Ruda przypomniała sobie swoje zabawy z dzieciństwa. Bawiła się w pocztę, w sklep. Ale chyba nigdy nie przyszłoby jej do głowy w tym wieku, aby bawić się w pracę biurową. Chociaż może, gdyby jej rodzice byli biznesmenami z wypasionymi gabinetami, również uważałaby to jako jedenastolatka za całkiem zabawne.

– I ta szafka była zamknięta! Tatuś nigdy nic nie zamykał na klucz. Ale ja wiedziałam, gdzie trzyma te kluczyki od mebli. W takiej małej skrytce w biurku i…

– Zuzia? – przerwała jej Marika, speszona tym wszystkim. – To sprawy twoich rodziców, nie powinnaś mi o tym mówić.

Dziewczynka na chwilę wybiła się z rytmu swojego słowotoku. Wykrzywiła usta niezadowolona.

– Ale już kończę! – upierała się, ignorując fakt, że Marika wstała z krzesła i zaczęła zbierać i pakować swoje rzeczy. – No i tam w tej szafce było tyle różnych rzeczy! Biżuteria, jakie naczynia, jakiś taki duży zeszyt z monetami! I nie zdążyłam tego wszystkiego obejrzeć, bo tata szedł do pokoju… No to zgarnęłam ten pierścionek, bo jest taki śliczny! – Zachwycała się, unosząc dłoń i przyglądając się, jak słońce wpadające przez okno odbija się w bursztynie.

Marika zamarła z dłonią na książce od angielskiego.

– Zuzia – zaczęła, bojąc się, jaką otrzyma odpowiedź. – Czy te rzeczy należą do twojego taty.

– No pewnie! – zawołała. – Mój tatuś ma dużo pieniędzy i ma dużo superowych rzeczy!

– Chodziło mi raczej – poprawiła się Marika. – Czy widziałaś wcześniej te rzeczy? Twój tata zbiera jakieś stare monety?

Zuzia zamyśliła się chwilę i pokręciła główką.

– Nie – odparła. – Ale klienci czasami dają tatusiowi różne fajne rzeczy. Albo tatuś dostaje prezenty i potem daje jakieś mi. Pewnie ten pierścionek też był prezentem dla mnie albo mamusi… Chciałam go później odłożyć, ale tatuś ciągle zamyka gabinet.

Marika zaskakująco szybko połączyła fakty. I o ile bardzo chciała, aby to wszystko było tylko zbiegiem okoliczności, o tyle nagle wszystkie elementy zaczęły do siebie pasować. Zagubione rzeczy z mieszkania Hanny, zadłużenie Romana, który był przyjacielem Piotra, a który mieszkał naprzeciwko miejsca zbrodni. Idealne miejsce do obserwacji, zdobycia informacji.

– Cholera – zaklęła Marika. Zuzia wyglądała na zdezorientowaną. – Zuzia, mogę zrobić zdjęcie tego pierścionka? Jest naprawdę ładny.

– Ale nikomu nie pokażesz? – zapytała od razu. Jej jasne oczy błyszczały.

Wiedząc, że nie dotrzyma tej obietnicy, Marika skłamała:

– Oczywiście! Tylko dla mnie. Na pamiątkę.

Zuzi wystarczyło takie zapewnienie, ściągnęła pierścionek i położyła go na stole. Marika zrobiła kilka zdjęć, starając się, aby biżuteria wyszła jak najbardziej wyraźna, i oddała błyskotkę dziewczynce.

– Pilnuj go dobrze, okej?

Zuzia pokiwała głową.

Marika zgarnęła rzeczy, pożegnała pośpiesznie dziewczynkę i wybiegła z mieszkania.


Poznań

Godzina 17.10

Siedząc w autobusie, wydzwaniała do Krystiana chyba z milion razy. Klnąc pod nosem za każdym nieodebranym połączeniem. Dopiero, gdy szybkim krokiem szła ulicą Oliwkową, zrezygnowała z kolejnych bezsensownych prób dodzwonienia się do kolegi. Śpieszyła się. I stresowała. Bo nie była pewna, czy to, co ubzdurała sobie w głowie, nie jest tylko jej wymysłem. Albo zbiegiem okoliczności. Ale po tym, co usłyszała i zobaczyła, i mając, może niezbyt znaczący, ale jednak potencjalny dowód, musiała to z kimś skonsultować. Nie mogłaby spać, gdyby nie zbadała tej sprawy.

Kilka razy przez pośpiech nie zauważyła kałuży, których nie brakowało na ulicy, ale nawet nie przejęła się mokrymi nogawkami. Gdy znalazła się przed domem Krystiana na Glebowej, poczuła w pewnym stopniu ulgę. Nie wątpiła, że kumpel może ją odesłać do domu, gdy tylko zobaczy ją w drzwiach, po tym co wcześniej powiedziała mu przez telefon. Była głupia. I wmawiała mu bzdury, które próbowała ułożyć w logiczną całość. Chociaż sama wiedziała, że ta zabawa w detektywa słabo jej szła. Jednak w tym momencie sytuacja zdawała się inna. To układało się całkiem logicznie.

Dzwonek nie działał, więc zapukała do drzwi, kilka razy, głośno. Kiedy nikt po kilku sekundach nie zamierzał się jej otworzyć, pomyślała, że chyba los chce z niej zakpić. Znowu stała pod drzwiami, tak jak całkiem niedawno, tyle że tym razem po drugiej stronie ulicy. Miała tylko nadzieję, że to nie będzie powtórka z poprzednich wydarzeń. Przeszedł ją dreszcz na samą myśl o takiej możliwości. Zirytowana postanowiła się wprosić do środka. Samochody Krystiana i jego ojca stały na podjeździe. Poza tym na ulicy widziała jeszcze jakiegoś mercedesa. Jeśli mieli gości, to na chwilę porwie od nich Krystiana.

Drzwi, tak jak podejrzewała, zamknięte nie były. Ściągnęła czapkę i rozpięła kurtkę. Weszła kilka kroków w głąb korytarza, skąd miała doskonały widok na jadalnię. To, co zobaczyła było co najmniej dziwne. Magda siedziała na jednym z krzeseł z podkurczonymi nogami, podkrążonymi oczami i tak zmierzwionymi włosami, jakby nie czesała ich od tygodnia. Miała grobową minę, opuchnięte powieki i zdawała się kompletnie nieobecna i nieświadoma tego, co działo się wokół niej. Po jej prawej rozsiadł się, ubrany jak zawsze w garnitur, Roman, postukując niespokojnie palcami o blat stołu. Naprzeciwko niego znajdował się Piotr, ale Marika nie mogła dostrzec jego twarzy. Krystian za to, tak jak lubił często robić, opierał się o blat kuchenny z założonymi na piersi rękoma. Miał spuszczoną głowę.

Roman pierwszy dostrzegł obecność rudej. Wyglądał na zaskoczonego, ale szybko ukrył emocje pod swoją codzienną maską opanowanego człowieka, którego nic nie mogło wyprowadzić z równowagi. A Marika właśnie zamierzała to zrobić.

– Marika? – zagadnął zaskoczony mężczyzna. – Nie miałaś przypadkiem lekcji z moją córką?

– Skończyłyśmy z pół godziny temu – odparła, ściągając kurtkę i odkładając ją na szafkę w przedpokoju.

– Marika… –  Krystian oderwał się od blatu i ruszył w jej stronę, jakby chciał jej zagrodzić drogę. – To nie jest najlepszy moment, oddzwonię, jak…

– To jest najwłaściwszy moment z tego, co właśnie widzę – przerwała mu, próbując przejść do jadalni.

Magda chyba dopiero teraz dostrzegła jej obecność, bo uniosła zapłakany wzrok, wpatrując się prosto w rudą. Piotr ze zmarszczonym czołem również zwrócił się w stronę Mariki.

– Co tu się dzieje, Krystian? – zapytała Marika, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać.

– Nic, cholera, nic, Marika – wycedził Krystian. – Oddzwonię, okej? Wytłumaczę ci wszystko, ale… Później, okej?

Marice bardzo nie podobał się ten pomysł. Zważywszy na to, że możliwe, że wszyscy w tym momencie znajdowali się w pomieszczeniu razem z mordercą. I złodziejem. I włamywaczem.

– Chcę tylko coś pokazać Magdzie – upierała się Marika, wyciągając z kieszeni telefon. – To zajmie sekundę.

– Marika… –  zaczął Krystian, ale dziewczyna przemknęła pod jego ramieniem, dobiegając do stołu.

– Pokaż to – odezwał się Piotr, wyraźnie zainteresowany.

Marika skinęła głową, włączyła zdjęcie, pokazała mężczyźnie, a po chwili podetknęła pod nos kobiecie.

– Skąd to masz!? – krzyknęła zaskoczona Magda, rozwierając szerzej powieki. – To pierścień mojej mamy! Należący jeszcze do mojej prababci!

Marika spojrzała wymownie na Romana. Mężczyzna nawet nie drgnął, nie zmienił miny, siedział jak wcześniej, tyle że już nie postukiwał palcami. Zacisnął dłoń w pięść.

– Zuza, córka Romana, pokazała mi to dzisiaj. I przyznam, że nieco zainteresowała mnie sprawa szafki z podejrzanymi przedmiotami w pańskim gabinecie – zwróciła się już bezpośrednio do mężczyzny.

Widziała, jak zaciska usta w wąską kreskę. Jak z twarzy odchodzi mu krew. Jak drga mu jabłko Adama, gdy przełyka ślinę. Czuła satysfakcję, a jednocześnie lekki strach. Jeśli Roman Kowalski faktycznie był zdolny do popełnienia morderstwa… Odsunęła się nieznacznie, stając za Magdą.

– Powinniśmy zadzwonić na policję – powiedziała Marika.

Piotr westchnął głęboko.

– To wszystko to jakiś absurd. Skąd wiesz o tych rzeczach? Widziałaś je?

Marika pokręciła głową.

– Nie, ten pierścionek to jedyne, co widziałam. Nie przeszukiwałam mieszkania, Zuzia mi wszystko powiedziała. To tylko podejrzenia, ale… Skoro Magda to rozpoznaje…

Piotr wstał, jakby nagle cała sytuacja do niego dotarła. Wskazał na naszyjnik leżący na stole. Miał podobny bursztyn jak ten, który widziała Marika u Zuzi.

– Skąd to w moim mieszkaniu, Romek? – zapytał Piotr milczącego wciąż mężczyznę. – Próbowałeś mnie wrobić? Oferowałeś mi pomoc, wsparcie, a po kryjomu chciałeś mnie wkręcić w to wszystko? Zrzucić winę na mnie? Kuźwa, Roman! Tyle lat, a robisz mi coś takiego!

Roman również wstał. Krzesło gwałtownie się odsunęło, zachwiało, ale nie upadło. Wszyscy umilkli. Przestraszona Marika cofnęła się jeszcze o krok. Milczał dłuższą chwilę.

– No, cholera, zrobiłem to – powiedział w końcu, a jego maska nagle opadła. Po raz pierwszy Marika zobaczyła zmęczenie na jego twarzy. Niepewność. Zrezygnowanie. – Zrobiłem. Bo jestem pierdolonym idiotą!

Magda drgnęła, przestraszona jego podniesionym głosem.

– Czemu, Roman? – zapytała cicho.

Piotr zapewne zadawał sobie to pytanie już od dłuższej chwili.

– Och, nie jestem mordercą, nigdy nie chciałem być… – Roman opadł z powrotem na krzesło, siadając w rozkroku, pochylając się i opierając przedramiona na udach. – Powiem wszystko policji, miejmy to już za sobą. Myślałem, że kradzież rozwiąże wszystkie moje problemy…

– Chcę wiedzieć dlaczego, gówno mnie obchodzi policja – odezwała się Magda, znacznie głośniej niż przed chwilą. Nie wyglądała już, jakby lada moment miała się rozsypać. Wstąpiła w nią jakaś nagła determinacja poznania prawdy. – Zajmą się tobą później.

– Mam tu zrobić teatrzyk? Przedstawienie dla wszystkich? – prychnął Roman. – Zresztą… Cholerne media wszystko opiszą. A i dodadzą od siebie. – Nie patrzył na nikogo, gdy mówił dalej. Wbił wzrok w podłogę. – Zadłużyłem się, hazard, dziwki, pożyczałem od znajomych, nie umiałam z tego wyjść, a opamiętałem się, gdy kwoty przestały być realne do spłacenia. W pracy mnie zdegradowali za pijaństwo i spóźnialstwo. Kradzież miała być tylko ratunkiem od upadku. Chciałem spłacić tych kumpli, którzy przestali się kumplowsko zachowywać, gdy zacząłem im ciągle coś wisieć. Chciałem wziąć się za siebie, wyjść z tego całego gówna. Pierwsze włamanie się nie udało. Pierwszy lepszy dom, gdzie widziałem, że mieszkają starsi ludzie. To był pieprzony akt desperacji, pies mnie pogonił, gdy tylko wszedłem na podwórko.

Zamilkł na chwilę, ale zaraz kontynuował:

– Niezłe macie przedstawienie, nie? – Zaśmiał się ponuro. – Nie wiedziałem, że w ten weekend Hanna będzie w domu. Kiedy ostatni raz rozmawiałem z Piotrem, mówił mi o wyjeździe z Magdą dopiero za dwa tygodnie. Nie miałem pojęcia, że zmienili plany. Tak czy siak, zgarnąłem przy którejś wizycie u Piotra klucze od jej domu, i tak ich nie używał. Wszedłem tylnymi drzwiami, żeby nikt mnie nie widział. Byłem pewien, że jest pusto. Wiecie, czemu to był idealny cel? – zapytał się, po raz pierwszy zerkając na Marikę. – Stefańscy to byli znani fotografowie po wojnie, nie, Madzia? Twoi rodzice nieźle się na tym dorobili. Zresztą to ród z tradycjami, mnóstwo rodzinnych pamiątek. Ojciec Magdy był numizmatykiem. Bogactwo na wyciągnięcie ręki. A Piotr był świetnym informatorem. A jego dom punktem obserwacyjnym.

– I naprawdę zabicie Hanny było warte tego bogactwa? – odezwał się po raz pierwszy Krystian.

Magdzie zaszkliły się oczy. Marika położył jej dłoń na ramieniu. Nie odważyła się zrobić nic więcej. Nie potrafiła pocieszać.

– Warte? Jasne, że nie. Wszedłem do salonu, czułem się jak u siebie. Wszystko poszło aż za łatwo. Zrobiłem rekonesans, pozbierałem co bardziej wartościowe rzeczy. I wiecie, kiedy wszystko się spieprzyło? Kiedy chciałem zjeść jedną z cholernych czekoladek leżących na stole. Dacie wiarę? Pieprzone czekoladki doprowadziły do tego wszystkiego!

– Mam uwierzyć, że moja mama zginęła przez bombonierkę leżącą na stole? – parsknęła Magda z niedowierzaniem.

– Pośrednio, owszem. Sięgając po tą cholerną czekoladkę, strąciłem wazon ze stołu. W cichym domu w środku nocy to huk, jakby ktoś zrzucił bombę, a nie kawałek szklanego gówna. Hanna się obudziła. Kiedy stanęła w progu, to nie wiem, kto był bardziej przerażony. Pewnie i tak zeszłaby na zawał.

– Przestań żartować! – warknęła Magda.

Roman może i żałował tego, co się stało, ale Marika podejrzewała, że do przyznania się popchnęło go sumienie i poczucie winy. A nie uczucia innych.

– Chwyciłem ją za ramiona. Mała, chuda. Jak lalka. Chciałem ją posadzić na sofie… I sam nie wiem, co dalej. Spanikowałem. Pech chciał, że staruszka się nie utrzymała na nogach. Wyrżnęła w stół. W sumie nie mocno, trochę głowę sobie zadrapała. Ale wystarczyło, żeby ją otumanić. No to położyłem ją na sofie.

Magda wymamrotała coś pod nosem, załkała i wyszła pośpiesznie z jadalni, zamykając się w łazience. Piotr pobiegł za nią, a Marika poczuła się bardzo nieswojo, przebywając w pomieszczeniu jedynie z Krystianem i prawdopodobnie przestępcą.

Roman westchnął po raz kolejny.

– Wstrzyknąłem jej insulinę – mówił ciszej, jakby sam do siebie. – Tyle, ile było. Nie wiem nawet, ile działek. Piotr robił to przy mnie tysiące razy. Nie wiedziałem, czy ją to zabije. Liczyłem chyba, że uśpi, otępi. Że następnego dnia, jak się obudzi, nie będzie umiała sensownie zeznawać. Może nawet, że nie zgłosi włamania policji. Wszystko robiłem w rękawiczkach, posprzątałem stłuczony wazon i wziąłem go ze sobą. Zgarnąłem rzeczy i uciekłem. Wiele rzeczy pewnie nie dopatrzyłem… Jak nie ty, Marika, to pewnie policja i tak by prędzej czy później do mnie dotarła. Żaden ze mnie włamywacz…

– Próbowałeś wrobić mojego ojca? – zapytał Krystian, marszcząc brwi.

– Tonący brzytwy się chwyta – skomentował beznamiętnie. – To co, czyń honory, Marika, dzwoń po tę policję.

Marika, wyrywając się z szoku, jakie wywarły na niej wszystkie te informacje, dłuższą chwilę przypatrywała się mężczyźnie. Nieśpiesznie wybijając numer, myślała o Zuzi. Dziewczynce, która nieświadomie wydała własnego ojca.

Dwadzieścia minut później Roman przyznał się do winy i dał się zabrać policjantom. Nie powiedział już nic więcej. Nie przeprosił. Na Magdę nawet nie spojrzał. Uparcie milczał, ignorując próby nawiązania kontaktu przez Piotra. Unikał spojrzeń innych, ale nie oponował, gdy wprowadzali go do radiowozu, a przez całą drogę przez podjazd wpatrywał się w dom po drugiej stronie. Pewnie żałował. A może po prostu był zły, że nie przeprowadził całej akcji inaczej. Że nie przewidział tylu rzeczy. Że dał się przyłapać przez własną córkę.

Magda nawet nie płakała. Chyba w końcu jej ulżyło. Związała włosy, umyła twarz i chyba po raz pierwszy od dawna wydawała się naprawdę spokojna. Odprowadzała Romana wzrokiem, a gdy ten zniknął w policyjnym samochodzie, powolnym krokiem wraz w Piotrem wróciła do domu. W końcu tylko Krystian i Marika zostali na przydomowym podwórku. Wiało i zaczynało padać. Na ulicach było pusto, tylko niektórzy sąsiedzi wyglądali zaciekawieni przez okna. Marika zarzuciła kaptur na głowę. Miała dość moknięcia w ostatnim czasie.

– Słodycze szkodzą, co nie? – zażartował ponuro Krystian, podchodząc bliżej Mariki, która z założonymi na piersi rękami wpatrywała się przed siebie. W dom Hanny.

Na słowa Krystiana oderwała wzrok i spojrzała na kolegę. Już dawno zauważyła, że miał kiepskie poczucie humoru. I wyczucie czasu. Ale mimowolnie uniosła nieco kąciki ust.

– Taa –  przyznała. – Cholerna bombonierka.